wtorek, 8 września 2015

Relacja z opóżnionym zapłonem

Ale jest, a było to upalnego 9 sierpnia...


O dziwo wysokiej temperatury na start pod MCK przyjechało 12 osób.
W Lesznie zrobiliśmy zapasy wody i naładowaliśmy baterie słodyczami. Tutaj pożegnał się z nami Janek Zakrzewski.
Do Roztoki jechaliśmy w towarzystwie Krzysztofa (z Ursusa) oraz zasmarkanej Tereski.
By tradycji stało się zadość siedliśmy na parkingu na krótką regenerację sił.

Start w Kampinos był ostry, od razu pod górę i to bez jazdy. Jedyna możliwość to pchać i pchać rower. Domino pokazał nam jak to było w Gliczarowie.
W pierwszej połowie trasy napotkaliśmy sporo ruchomych piasków, ale dziewczyny nie dały się im pokonać. Żadna nie rezygnowała, żadna nie marudziła.
Przystanek na kawę bez kawy zrobiliśmy w Granicy przy muzeum. Gorące napoje nie wchodziły w rachubę, ale za to losowanie tak. Dziękujemy za piękne prezenty z Bukowiny Tatrzańskiej oraz za oddanie drobiazgów wraz z emocjami z trasy Tour de Pologne naszych profesjonalnych amatorów (dzięki Michał, Marcin, Domino).
Pędzimy dalej. 2 etap naszej wycieczki okazał się gorszy. Ścieżką szerokości ok. 30cm z przyjaciółkami pokrzywami, które wpierw jako młode miło łaskotały nas po nóżkach po czym wyrosły na wysokość twarzy i wraz z zielono różowymi rzepami osaczyły nas po czubki głów. Nie ma co poprawa krążenia metodami naszych babć i prababć na pewno zadziałała. Pokrzywy zrobiły swoje!
Ten etap był duszny i byle nikt nie złapał gumy bo robale by nas zżarły razem ze skarpetami.
Udało się przemknąć wyjechaliśmy  w malowniczej wiosce, szybkie zdjęcie przy stogu siana i w drogę.
W drogę 10m i gumaa. A jednak Paweł nie mógł się powstrzymać, co ja nie złapię gumy? W końcu każdy ma szanse na Gumisia. Wszystko sprawnie poszło, Paweł uwinął się błyskawicznie z usterką. Agnieszka pogadała z kozami sołtysa, wypasanymi tuż przy drodze. Ruszyliśmy. Postanowiliśmy ciut zmienić ostatni odcinek trasy. Było Dość późno koło 16:00 zamiast przez las po korzeniach i do Roztoki, podążyliśmy asfaltem w kierunku Leszna. Domin sprawnie nas poprowadził skrótami, omijając centra Leszna i Błonia. Dojechaliśmy prawie do Żukowa i stało się. Monika złapała pierwszego kapcia, a że dama gumy nie nosi w zapasie pozostało jej maszerowanie na pieszo J no to zadzwoniła po mamę, rower i siebie wpakowała do samochodu i fru zostawiła dzielnych kompanów. Wycieczka okazała się bardzo fajna bo zróżnicowana, a zarazem nie uporczywie trudna. Frajda ze zmęczenia była, a marudzących brakło. Co prawda w trakcie wycieczki zginął gdzieś Andrzej Sarnowski i nie wiadomo dlaczego pojechał bo nic nikomu nie mówił. Reszta dotarła cała zdrowa i z uśmiechem. Szczególnie malował się gigantyczny rogal na twarzy spoglądając na rumuńskie małe nóżki naszej Agusi.
Wprost sama rozkosz wpuścić takie murzyniątko do domu. Sami oceńcie





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz