HISTORIA

CO CIĘ KRĘCI CO CIĘ BIERZE
WSPÓLNA JAZDA NA ROWERZE

Na dwóch kółkach kręcę od ok.15 lat. Nie lubię jednak jeździć sam. Początkowo kręciłem z tatą, to on w zasadzie zaszczepił mnie na dwa kółka. Kręciliśmy po okolicy by przygotować się do dłuższej wyprawy i udało się. Wybraliśmy się z Milanówka do Turku (miejscowości, gdzie urodził się tata).
Dojechaliśmy w jeden dzień 184 km, w sobotę odpoczęliśmy u wujka i wróciliśmy z powrotem. Potem dołączył brat taty, Leszek. Kręciliśmy we trzech. Zaliczyliśmy ponownie Turek, potem Bieszczady. Ale trzech to jeszcze nie grupa. Marzyły mi się wycieczki w większym peletonie.
Leszek i mój tata Jurek

W żółtej koszulce Jerzy Majewski
W Milanówku gdzie mieszkam, 15. tysięcznym miasteczku pod Warszawą było kilku zapalonych rowerzystów. Może razem, może warto spróbować, może razem zarazimy jeszcze parę osób i wspólnie pokręcimy? W 2002 roku z kolegą Waldkiem spotkaliśmy się z Jerzym Majewskim, mieszkańcem naszego miasta, wieloletnim sędzią kolarskim i spikerem Wyścigu Pokoju, szybko się dogadaliśmy i założyliśmy sekcję rowerową przy ośrodku kultury w Milanówku. Jerzy został szefem. Pierwszą wycieczkę zorganizowaliśmy do Puszczy Kampinowskiej ok. 40 km, przyjechało chyba 8 osób, na następnej było mniej. Lepiej było z imprezami dla dzieci, które zaproponował Jurek, wyścigi rowerowe, rajdy po Milanówku, to chwyciło i trwa do dzisiaj. Niedzielne wycieczki poza miasto były trzy w roku z udziałem od 3 do 7 osób. Mnie marzyło się coś więcej.

Spotkałem w końcu jeszcze trzy osoby rowerowo zakręcone. Kręciliśmy coraz częściej i dalej, potem dołączyła moja żona (prawda, że jest to zaraźliwe). Czersk, Czerwińsk, Zalew Zegrzyński, 80 km, 100, 150... Po kilku wspólnych wycieczkach założyliśmy klub turystyki rowerowej Mazower.


 Jerzy kontynuował sekcję przy Ośrodku Kultury, cały czas w ten sam sposób. Trzy niedzielne wycieczki i imprezy dla dzieci. My tymczasem wybieraliśmy się na dłuższe wyprawy;
Malbork, Gdańsk, Hel, ogólnopolskie zloty i rajdy rowerowe w Górach Świetokrzyskich...                                                                      Grupa Mazower

I właśnie tam zobaczyłem liczne, zgrane i dobrze zorganizowane grupy rowerowe. Jedni zrzeszeni w oddziałach PTTK, inni w miejskich klubach. Podpatrywałem, dopytywałem, jak, co i gdzie? Poznałem sporo takich roweromaniaków i nawiązałem kontakty. Niestety nasz Mazower się kurczył, nowi nie przybywali, jedni przestali jeździć, dwójka wyprowadziła się z Milanówka.

Ja coraz częściej kręciłem z żoną. Nadal zaglądaliśmy na rajdy ogólnopolskie, a i całe urlopy spędzaliśmy na rowerze. W 2009 roku pojechaliśmy z Milanówka do Kopenhagi, kręciliśmy po słowackich górach, objechaliśmy 17 mazurskich jezior...
Grażynka i Adam

I nadszedł rok 2012. Wiosną zadzwonił do mnie koordynator sportu w naszym mieście Włodek Filipiak i zaproponował prowadzenie sekcji rowerowej w Milanówku. Jerzy zrezygnował. Przygotowałem całoroczny plan działalności sekcji, wymyśliłem cykl wycieczek po okolicy „Niedziela na dwóch kółkach”, ale częściej niż było to dotychczas, nie trzy razy w roku a w co drugą niedzielę od wiosny do jesieni.
Zaproponowałem również udział w rajdach ogólnopolskich i kontynuację dotychczasowych rajdów po Milanówku dla dzieci i zawodów kolarskich. Dostałem wolną rękę. Teraz tylko ode mnie zależało jak to się wszystko potoczy, pokręci.
Sekcja Turystyki Rowerowej Milanówek ruszyła na nowo.
Aby rozbujać, rozkręcić tą sekcję pisałem do lokalnej prasy, w internecie, ogłaszałem w lokalnym radio, a tuż przed każdą imprezą jeździłem po mieście i rozklejałem plakaty. Najważniejsze zawiadomić chętnych do kręcenia.
Przed pierwszą kalendarzową „Niedzielą na dwóch kółkach” pół nocy nie spałem. Pogoda nie nastrajała do jazdy rowerem, chłodno i pochmurnie. Czy ktoś przyjedzie? Na pewno moja żona, tata i wujek Leszek, nie, to musi chwycić. Teraz jest taki boom na rowery. Zaprosiłem na start burmistrza naszego miasta, ale jak nas będzie tylko czwórka, będzie klapa. 9,15 start pod Miejskim Ośrodkiem Kultury, przyjechało 17 osób. No, na taką pogodę i pierwszy raz nieźle. Pojechaliśmy do Radziejowic, zwiedziliśmy pałac, wypiliśmy kawę, coś słodkiego i wróciliśmy do Milanówka. Ogólnie rzecz biorąc udało się. Kolejne wycieczki planowałem podobnie, ale coraz dalej. Kręcenie, kręcenie, punkt docelowy, jakieś zwiedzanie, ciacho, kawka gotowana na kuchenkach w plenerze i gra o nagrodę w marynarza. Koordynator sportu Włodek, dbał o to, aby na zachętę na każdej wycieczce ktoś otrzymał jakiś drobiazg. Chwyciło. W kolejne niedziele zjawiało się coraz więcej osób. Nawiązaliśmy przyjacielskie kontakty z cyklistami z Jaktorowa i Warszawy. Czasem jedziemy na rajdy przez nich organizowane.
Od 20 do 30 rowerzystów to już była norma przez całe wakacje. Jedni byli tylko raz, inni dwa, trzy, ale są i tacy co nie odpuszczają, są w co drugą niedzielę i pytają o częściej. Kręci z nami również burmistrz Milanówka Jerzy Wysocki także miłośnik dwóch kołek. W sumie przez jeden sezon kręciło ok 70 osób.
Julian co start to bil rekord życiowy. Do tej pory przejechał najwięcej jednorazowo 40 km. Sezon zakończył na 93. Pani Jadzia, sory Jadzia, u nas wszyscy są na ty, co start to biła życiówkę. A ja powtarzam swoje motto „Jeśli lubisz jeździć rowerem, nie musisz jeździć sam, w grupie siła i moc”. I wykrystalizował się mocny trzon grupy, około 20 osób, co dobrze wróży przed kolejnym sezonem. I choć rozpiętość wiekowa jest dość duża od lat 21 do 74 dogadujemy się świetnie.
Mamy już swoje profesjonalne, klubowe koszulki z naszym logo, mamy swój hymn, prowadzimy kronikę...
Z drogi śledzie życząc zdrówka, jedzie sekcja z Milanówka...

I lata kolejne, sekcja się rozwija a wszystko w archiwum tego bloga, zaproszenia na rajdy, wycieczki, relacje z odbytych imprez rowerowych. Można dokładnie prześledzić krok po kroku wchodząc po prawej stronie w archiwum, w kolejne lata, kolejne miesiące, kolejne wycieczki, w galerii mnóstwo zdjęć, może i to przejdzie kiedyś do historii, historii, którą może stworzy ktoś inny - tymczasem kręcimy - Gdzie? -----------DO METY!
*******************************************************************************


MOJE WCZEŚNIEJSZE WYPRAWY ROWEROWE


_________

WOKÓŁ MAZURSKICH JEZIOR   (lipiec/sierpień 2011 )

Wyznaczyliśmy sobie mazurską pętlę tzn, ja wyznaczyłem, Grażka się podporządkowała, tak jak w domu ja się podporządkowuję. 
Start w Ostrołęce, następnie Kadzidło, Karwica, 
Ruciane Nida, Wierzba, Mikajki, 
Ryn, Św. Lipka, Mrągowo, Probark,
Zgon, Ostrołęka. A jeziora, bo miało być wokół mazurskich jezior, ano i było: jezioro Nidzkie, Guzianka, Śniadrwy, Bełdany, Mikołowskie, Tałty, Tałtowisko, Ryńskie, Ołów, Denowa, Kiersztanowskie, Juno, Czos, Probarskie, Mokre i Zyzdrój.

W sumie podczas 9-dniowej wyprawy przejechaliśmy 406 km. Do południa kręciliśmy rowerem, zwiedzając po drodze co się da (średnio dziennie ok 50 km) a po południu wylegiwaliśmy się nad jeziorami.
Zwiedziliśmy m.in, skansen w Kadzidle, Muzeum Gałczyńskiego w Praniu, Mikołajki, sanktuarium w Świętej Lipce, rezerwat dzikich zwierząt w Kadzidłowie, galerię rzeźby w Zgonie.



Ostatniego dnia przypieliśmy rowery do drzewa na campingu w Zgonie i wypłynelśmy na wyprawę kajakową Krutynią.



 ____________________________________


CHĘCINY (maj 2011)
XLVI OGÓLNOPOLSKI RAJD KOLARSKI PTTK "TRÓJPRZYMIERZE"

Rajd "Trójprzymierze" odbywa się od 1965 roku. Jego założycielami były trzy kluby: Kigari Kielce, Wektor z Warszawy i Wielocyped z Lublina. Co roku rajd organizowany jest przez jeden z powyższych klubów. Tegoroczna impreza odbyła się w Górach Świętokrzyskich w okolicach Chęcin, oraganizator - Kigari Kielce. Przybyło 101 uczestników; z Milanówka, Warszawy, Szczecina, Lublina, Lubartowa, Kielc, Bytomia, Łodzi i Włocławka. Pogoda płatała różne figle, deszcz dawał się we znaki, ale większość planów została zrealizowana. Trzy dni kręcenia w okolicach Chęcin.
I dzień - 73 km i muzeum Przypkowskich w Jędrzejowie z największą w europie kolekcją zegarów, Opactwo Ojców Cystersów, dwustuletni drewniany kościółek w Rembieszycach i wierna rzeka Żeromskiego.
II dzień - 50 km - skansen w Tokarni, fortalicja Sobków (ruiny podworskiego zespołu zamkowego), ośrodek tradycji garncarstwa w Chałupkach i prywatny "ptasi azyl" w Ostrowie.
III dzień - 62 km - muzeum Sienkiewicza w Oblęgorku, rezerwat przyrody na Górze Miedziance, muzeum kowalstwa artystycznego i podzamcze Piekoszowskie.
Wieczorem imprezki, konkursy, dyskoteki.
Na koniec czwartego dnia wyjazd i atrakcja dodatkowa zwiedzanie jaskini Raj.
deszcz i skansen w Tokarni
Oblęgorek - muzeum Sienkiewicza









_________________________

CZĘSTOCHOWA  (czerwiec 2011)

Trzydniowy wypad z Milanówka do Częstochowy. I choć do Częstochowy od nas jest ok. 200 km, my zrobiliśmy 309. I etap z Milanówka nad zalew sulejowski - 127 km. Zatrzymaliśmy się w Borkach nad zalewem. II etap z Borek do Przedbórza - 98 km, a III do Częstochowy 84 km.
Gdy przybyliśmy na Jasną Górę, przypięliśmy rowery na dziedzińcu klasztoru i weszliśmy do sanktuarium. Gdy wróciliśmy, obok naszych rowerów stał zakonnik, przygląda się, że tyle tobołków na rowerach i pyta jak się nazywamy i skąd przyjechaliśmy, mówimy, że z Milanówka - a on na to - to pielgrzymkę macie zaliczoną, pomodlę się za was, szczęść Boże. Tak więc pielgrzymkę zaliczyliśmy.





Przy okazji zwiedziliśmy groty nadgórzyckie pod Tomaszowem, Rezerwat Niebieskie Źródła w Tomaszowie, Ośrodek Hodowli Żubrów w Smardzewicach i kopalnię piachu w Białej Górze. Do domu wróciliśmy pociągiem.







_____________________

 

MILANÓWEK - KOPENHAGA   ( lipiec 2010)

 Dwa największe,  rowerowe miasta w Europie to Kopenhaga i Amsterdam. Dotrzeć tam rowerem z Milanówka, wspaniała wyprawa. Wybór padł na Kopenhagę, od razu i bez zastanawiania. Nadmorskie trasy, dodatkowe atrakcje - podróże promem i przejazd największym mostem morskim Oresand.

Na tę wyprawę udałem się wspólnie z żoną, zakładając, że będziemy jechać po ok 100 km dziennie i spać pod namiotem. Wyruszyliśmy z Milanówka 3 lipca                          
Wały przeciwpowodziowe nad Wisłą 
I dzień
(Milanówek,Niepokalanów
Sochaczew, Dobrzyków, Płock, Murzynowo)120km


W Murzynowie zatrzymaliśmy się na noc na campingu jachtowym nad Wisłą. Tam spotkaliśmy dwójkę rowerzystów, anglika, który wybrał się w podróż rowerem półtora roku temu (objeździł Amerykę Południową, Australię, Nową Zelandię a teraz jest w Europie i zmierza do Wiednia) oraz francuskę , która po trzech miesiącach rowerowej podróży wracała do Francji.



II dzień (Murzynowo, Lipno, Kikuł pod Toruniem, Golub Dobrzyń) - 80 km
Po przybyciu do Golubia Bobrzynia gdzie spędziliśmy drugą noc wybraliśmy się na Dobrzyński zamek.

III dzień (Golub-Dobrzyń, Wąbrzeźno, Radzyń Chełmiński, Grudziądz, Skórcz, Borzechowo) - 121 km.
IV dzień (Borzechowo, Starogard Gdański, Godziszewo, Gdańsk, Gdynia) - 73 km i jedyny deszcz w czasie całej wyprawy. 

V dzień to podróż promem z Gdyni do Karlskrony w Szwecji. 8 godzin morskiej podróży bez pedałowania.
Wieczorem przybiliśmy na obcą ziemię i zakotwiczyliśmy na campingu po drugiej stronie Bałtyku.

VI dzień (Karlskrona, Ronneby, Karlsham, Stilleryd) - 70 km. Wybrzeże Bałtyku po tamtej stronie jest zupełnie inne, mało tam piachu, za to mnóstwo skał i wysepek. A że w Szwecji na jedną noc można rozbić namiot praktycznie wszędzie nocowaliśmy nad samym morzem pośród skał i lasów.
 
VII dzień (Stilleryd, Solvesborg, Trolle Ljungby, Ahus) - 82 km
Ahus to taki szwedzki Sopot- molo, plaża, piasek i zostaliśmy
 tu na campingu i jak na kurort przystało słono zapłaciliśmy.

VIII dzień (Ahus, Eljarod, Lovestad, Sjobo, Sovde) - 72 km. Tu odbiliśmy trochę od Bałtyku i zajrzeliśmy nad szwedzkie jeziora. Nocleg spędziliśmy nad jeziorem Sovdesjon. Po szwedzkich drogach naprawdę można jeździć rowerem, a pogoda nie skandynawska, upał, upał, upał, chyba tak trafiliśmy.

IX dzień (Sovde, Genarp, Malme, Kopenhaga) - 71 km.
Dziewiątego dnia naszej podróży dotarliśmy do Malme, to również miasto rowerów. Przed nami most Oresand łączący Szwecje z Danią.
Niestety rowerzystom wstęp wzbroniony (ze względu na silne wiatry morskie). Największy most morski w Europie musieliśmy pokonać koleją). Za mostem już Dania, dobijamy do Kopenhagi.


 X dzień - Kopenhaga. Raj dla rowerzystów, stolicę Danii zwiedzasz przejeżdżając rowerem wzdłuż, wszerz i w poprzek bez żadnych problemów, wszędzie drogi dla rowerów. Kopenhaga to przede wszystkim miasto portowe, mnóstwo olbrzymich promów, luksusowych jachtów oraz zwykłych łajb i łódeczek, to miasto ogrodów, parków i olbrzymiej ilości pomników (przywitaliśmy się oczywiście z Janem Christianem Andersenem i kopenhacką syrenką), ale przede wszystkim to miasto dla rowerzystów.

(Na campingu w Kopenhadze wybrałem się na mecz, finał MŚ w piłce nożnej. Po jednej z barwnych akcji hiszpanów wyrwało mi się coś po polsku, siedzący obok chłopak - zapytał po polsku, -  a skąd ty się tu wziąłeś? - przyjechałem rowerem - odpowiedziałem -  chyba cię poje...)
Chyba nie. Dotarliśmy do Kopenhagi, rowerem (tylko przez most musieliśmy przejechać koleją) przejechaliśmy ok 800 km. Do Polski wróciliśmy  promem, z Kopenhagi do Świnoujścia, następnie pociągiem do Milanówka. Wspaniała wyprawa.

więcej zdjęć z powyższej wyprawy - tutaj

_______________


XVI KONECKI MARATON ROWEROWY (wrzesień 2009)

Koneckie Maratony Rowerowe to jedne z ulubionych moich imprez. I nawet w tym roku gdy pogoda niedopisała mile go wspominam. Zapisaliśmy się na 75 km , ja Grażynka i Leszek, a że połaczyliśmy się z Orlińskimi z Kielc, gratis przejechaliśmy jeszcze 25 km, wyszła więc okrągła stówka. OK.
Na dyplomach jednak nie dopisują miało być 75 macie 75.
 
_________________
 
KIELECKIE KAMIENIOŁOMY  (sierpień 2009)

Bożenka i Jurek
 z Bożenką i Jurkiem oraz Madzią poznaliśmy się w 2005
 na rajdzie mbanku w Sielpi.
 W kolejnych latach spotykaliśmy się na
świętokrzyskich rajdach. Z czasem nawiązaliśmy
szerszą znajomość i wybieraliśmy się na wspólne
 wycieczki rowerowe. My  jeździliśmy do nich , oni do nas.

W sierpniu 2009 Jurek z Bożenką zaprosili nas do siebie z rowerami oczywiście. Chętnie przyjąłem tę propozycję, gdyż jak Jurek chce coś pokazać, to ma co. Mieliśmy dwa dni czasu. Pierwszego dnia na początek pojechaliśmy na miejsce niedaleko od nich, do niezwyklej budowli, nigdy nie dokończonej huty, którą zaczęto budować w 1864 roku, i miał to być największy zakład wielkopiecowy Staropolskiego Okręgu Przemysłowego, dzisiaj pozostałości tej budowli to tylko zabytek.

Następnie przepiękną Doliną Krasnej wokół niesamowitych bagien
dojechaliśmy do Tumlina, kamieniołomu, gdzie pozyskiwano czerwony kamień (kawałek przywiozłem do domu, mały kawałek, na rower to jednak spory bagaż), gdzie nagrywano film "Wiedźmin".
Wrażenie niesamowite, gdy się stoi wewnątrz takiego kamieniołomu,
zwłaszcza gdy stać nie wolno. No cóż, tylko chwilkę, do zdjęcia.
Dystans rowerowy pierwszego dnia 54 km.

Na drugi dzień też kamieniołomy. Pierwszy w Wiśniówce Małej z wodą niesamowitego zielonego koloru,
drugi w Wiśniówce Wielkiej i wielki, naprawdę wielki kamieniołom.








Dystans rowerowy tego dnia 76 km. Po kamieniołomach jeszcze zalew pod Łysicą, potem ostry, naprawdę ostry podjazd na lotnisko w Masłowie pod Kielcami. A na lotnisku, jak to na lotnisku - samoloty, ale i też - rowery.

_______________________________

WARSZAWSKA MASA KRYTYCZNA   (sierpień 2009)

Warszawska Masa Krytyczna odbywa się w każdy ostatni piątek miesiąca przez cały rok, bywałem tam nie raz. W rocznicę Powstania Warszawskiego jedzie Masa Powstańcza. W tym roku na Masę Powstańczą zaprosiłem znajomych z Kielc. Była bardzo liczna, wystartowało 2194 rowerzystów.




__________________________________________________

IX SKARŻYSKI RAJD ROWEROWY  (czerwiec 2008)

Na czerwcowy rajd rowerowy do Skarżyska Kamiennej jeździłem już nie raz. Tym razem wybraliśmy się w piątkę; ja z Grażynką, tata i znajomi z WTC Warszawa, Jurek i Andrzej. Skarżyski rajd trwa jeden dzień, w sobotę. Dla nas to trzydniowa wyprawa. Piątek dojazd, sobota rajd, niedziela powrót. Jak sobie poradzi Grażynka w męskim kolarskim towarzystwie, sama jedna niewiasta? Poradziła, problemów nie było, kolarski wachlarzyk, Grażynka w środku i pojechało.

Na Skarżyskim rajdzie do wyboru trzy trasy 90 km, 130 i 190. Andrzej oczywiście śmignął na 190, Jurek 130, a ja skromnie z Grażką i tatą 90. Ale nie jechaliśmy sami, połączyliśmy się jak zwykle ze znajomymi z Kielc, Jurkiem i jego rodziną. A, że Jurek to jeżdżąca encyklopedia Gór Świętokrzyskich zawsze po drodze wynajdzie nam jakieś ciekawe miejsce. Tym razem zaprowadził nas do ruin zamku w Bodzentynie.
A na mecie już wszyscy razem, my, chłopaki z WTC, Orlińskich team... i wspólna impreza, kiełbacha, kaszana, medale, browarek, nocleg w Skarżysku, a w niedzielę powrót, do Radomia na kołach, dalej pociągiem.

-----------------------------------

eXtreme mbank (wrzesień 2007)

Pobudka przed 4 rano, 4,30 pociąg do Skierniewic, przesiadka, pociąg do Tomaszowa. Tym razem na mbank do Sielpi postanowiliśmy dojechać z Tomaszowa Mazowieckiego, ja, tata i Leszek, Z Tomaszowa do Sielpi wyszło nam 78 km.
A na rajdzie mbanku następnego dnia trasa dość łagodna, bez większych podjazdów, ale jak na ekstremę przystało, było też ekstremalnie.  Kilometraż 85, a że jechaliśmy tylko w męskim towarzystwie, i bez zwiedzania, poszło szybko, bardzo szybko. Wieczorem jak zwykle na mbanku szalona impreza, medale, konkursy, potańcówka.
A na drugi dzień powrót tą samą trasą, do Tomaszowa, z tym, że o jednego więcej, wracał z nami Andrzej. Trochę pobłądziliśmy, wyszło nieco więcej - 82 km.
________________________

TUREK (czerwiec 2007)

Do Turku z tatą jeżdżę  od 2002 roku, może nie rok w rok ale często. Turek to miejscowość pod Koninen ok 180 km od Milanówka, gdzie urodził się mój tata. Mamy tam rodzinę, więc odwiedzamy. Staramy się za każdym razem jechać inną drogą. Wyjeżdżamy w piątek jedziemy ok 180 km. Sobotę spędzamy u wujka, odpoczywamy a w niedzielę wracamy, znowu ok 180, czasem wyjdzie 194, raz wyszło 178 zależy którędy, możliwości nie ma za wiele, ale jednak są. W tym roku wracaliśmy autostradą A2 do Strykowa, na tydzień przed jej otwarciem, upał 30 stopni, zero cienia, ale świeżutki, równiótki asfalt i nikogo na drodze, co lepsze, chleb czy bułeczki... spróbujcie.
_____________________________

SKARŻYSKO KAMIENNA  (czerwiec 2006)

Na Skarżyski rajd wybraliśmy się w ośmioro, na zdjęciu znajdziesz tylko szóstkę; mnie, tatę, Grażynkę, Leszka, Jolę i Andrzeja (Waldka i Dorotę wcięło).
Przed każdym Skarżyskim rajdem przyjeżdża dźwig z podnośnikiem i cyk - fajna fotka. Startuje ok 300 osób, na różnych dystansach. My zrobiliśmy 108 km.

...do Skarżyska się zjeżdżają
kilometry nabijają
z Milanówka, z Suchedniowa
każda grupa jest gotowa

hej, hej, hej cykliści
nie kierowcy, nie motocykliści
nasze drogi i wzniesienia
będą jeździć pokolenia

hej, hej, hej cykliści
nie kierowcy, nie motocykliści
dzwoń, dzwoń, dzwoń dzwoneczku
na kochanym rowereczku...
___________________________________________

LUBLIN  (kwiecień/maj 2006)

Postanowiliśmy zwiedzić Lublin. Jak się tam dostać, żeby nie przecholować. Ruszyliśmy z Pilawy, ja, Jola, Andrzej, Leszek i tata. Trochę chłodno, pod koniec deszczowo, ale poszło, tzn pojechało. Do umówionego gospodarstwa agroturystycznego dotarliśmy późnym wieczorem, dystans 138 km.

I mamy 1 maja, pochodów nie będziemy robić, zwiedzimy  Lublin.I tak zajrzeliśmy na starówkę, wpadliśmy na zamek a potem zwiedziliśmy obóz koncentracyjny na Majdanku. Dużo zwiedzania, na kołach 35 km.
 
Ruszyliśmy z Pilawy, więc do Pilawy wróciliśmy, ale inną drogą, trochę dłuższą wyszło 144, ale już pogoda się poprawiła, wiaterek w plecy, więc ok.

__________________________________


A MOŻE BY TAK NAD MORZE               (lipiec 2006)

 Tak upalnego lata dawno nie było, wypadałoby więc nad morze. Do Gdyni pojechaliśmy pociągiem; ja, Grażynka, Jola, Andrzej i mój tata. Z Gdyni rowerami zaniosło nas do Karw (56 km) , ale tam kwatery to marzenie, cofnęliśmy się ok 4 km do Karwieńskich Błot i tam zakwaterowaliśmy się na cztery dni skąd ruszaliśmy na wycieczki rowerowe i na plażę do Karwi.
  Następnego dnia z rana plaża a potem już rower.
Wybraliśmy się z Karwi przez Jastrzębią Górę, Rozewie, Chłapowo do Władysławowo i z powrotem - 42 km. W Jastrzębiej przeszliśmy wąwozem na plażę, w Rozewiu zwiedziliśmy latarnie morską, a w Chłapowie westernowe miasteczko, Władysławowo zjechaliśmy niemal całe, z portem, aleją gwiazd sportu i okolicznymi bazarami.
Trzeciego dnia wybraliśmy się na Hel - 111 km, przez Chałupy, Jastarnię, Juratę. Na Helu zwiedziliśmy port i fokarium.
Ostatniego dnia ruszyliśmy z powrotem do Gdyni zwiedzając po drodze podziemne groty w Mechowie. W Gdyni zaliczyliśmy jeszcze port
I pora na podsumowanie, i powrót do domu.
W sumie przejechaliśmy 289 km, zjedliśmy 15 fląder, 5 pstrągów, 2 dorsze i 4 śledzie. 










-----------------------------------------------------------------------

mbank eXtreme Sielpia  (wrzesień 2006)

Na rajd mbanku do Sielpi wybraliśmy się rodzinnie, ja, Grażynka, tata i Leszek. I etap to Radom - Sielpia 80 km. Sobota rajd mbank również 80 km (taką wybraliśmy trasę) i powrót także 80. 3x80 = 240, tak wyszło przez trzy dni. Rajd organizowany przez łódzki mbank to jedna z najlepszych imprez na których bywaliśmy, szkoda, że ich już nie ma.

_____________________________

CZERWIŃSK  (sierpień 2005)


Jednodniowa, ale dość długa wycieczka z Milanówka do Czerwińska.
Wybraliśmy się w siedem osób, dla Grażynki to byl rekord kilometrów. Naszym celem był klasztor w Czerwińsku nad Wisłą, i cel został osiągnięty. pozostał powrót. Gdy wróciliśmy do Milanówka na licznikach wybiło 165 km.
Nie obyło się bez przykrych niespodzianek. Leszka ugryzła w język osa i pół drogi jechał z cebulą w zębach, Waldek zgubił się gdzieś po drodze, a w drodze powrotnej pod Modlinem Andrzej z tatą zaliczyli kraksę ale dojechaliśmy do domu wszyscy na rowerach. Następnego dnia okazało się, że tata ma złamany obojczyk.

_____________________________

IŁAWA - MALBORK - GDAŃSK  (lipiec 2005)

Poznaliśmy się na stacji w Milanówku, tak umówiłem się z kolegą Waldkiem na rowerowy wypad do Malborka i Gdańska. Ja miałem zabrać żonę i tatę, Waldek dwójkę swoich znajomych. Przyjeżdżamy na stację, ja, tata i Grażynka, Waldka nie ma. Przy kasie biletowej dwójka rowerzystów, kupują bilety do Iławy, tam gdzie my. Waldka nie ma. Dzwonię, nie odbiera. 5 minut do odjazdu pociągu. Podchodzę do nieznajomych rowerzystów - jesteście znajomymi Waldka? - pytam. Tak. No to jedziemy razem. Pojechaliśmy bez Waldka, za to z nowymi znajomymi.

I etap Iława - Malbork 139 km, nie było łatwo, do tego przed Malborkiem krzyżacki asfalt, czyli kocie łby, ale dojechaliśmy. Wieczorem wybraliśmy się na zamek na spektakl "Światło i dźwięk" o historii malborskiego zamku.

II etap - Malbork - Gdańsk
87 km.
Po drodze do Gdańska
wstąpiliśmy do Jantaru, gdzie odwiedziliśmy moją rodzinkę oraz wpadliśmy choć na trochę na plażę. Potem prosto do Gdańska, na starówkę pokłonić się Neptunowi, spałaszować jakąś flądrę i na "Słoneczny" do domu.

                  








 ______________________________________




1 komentarz:

  1. no faktycznie rok 2012 był przełomowy , no to co krecim niech nas widzą i o nas piszą

    OdpowiedzUsuń