Miał być zamek w Liwie, a że na nasze koleje nie ma co liczyć postanowiliśmy bryknąć na kołach do
Konstancina do tężni solankowej. Trasę przygotował Sławek.
I całkiem fajna, no nie całkiem, cała fajna.Trochę asfaltu, trochę szutru, trochę piachu, wszystkiego po trochu. A żeby nabrać trochę
kondychy po drodze jeszcze "siłka" nad zalewem w Zalesiu.
A jak było w tężni, czy można to komuś polecić?. Było mgliście, było słono (po powrocie jeszcze
miałem słone usta), a co tam rozpylali do końca nie wiem.
Po kuracji solankowej pojechaliśmy na kawę do parku. I tam przyszło na zwierzenia: a to że do Juliana jakiś lekarz się dobierał, i to i tamto i cóś jeszcze, ogólnie po tej solance jakieś dziwne przeboje. Miała koić choroby takie czy takie a chyba coś wyzwalała. Ja ogólnie czułem się dobrze ale czy tak do końca też nie jestem pewien.
Droga powrotna również urozmaicona. Nakręciliśmy 86 km. Wycieczka lajtowa, bez wyścigów za to z humorami. Może jednak częściej na solanki?
a po drodze i dynie...
i piach...
jacyś "dwugłowi komuniści" i jak kto woli, a więcej zdjęć w galerii.