Uf jak gorąco, puf jak gorąco, a ta maszyna pod MOKiem sapie, pod MOKiem zipie, i jeszcze palacz w nią węgiel sypie, wagony do niej podoczepiali, w nowych koszulkach, niby ze stali. A tych wagonów jest ze czterdzieści (przesada dwadzieścia), sam nie wiem co w nich się mieści. I szarpnął wagony prezes z mozołem, i kręci się, kręci koło za kołem, i biegu przyspiesza i gna coraz prędzej, i dudni i stuka i gna coraz prędzej. A dokąd, a dokąd, a dokąd tak gna?
Nad zalew, nad wodę, czym prędzej się pcha.
I dalej po torze, po torze przez most, nad zalew, nad zalew, nad zalew na wprost. I w końcu dotarła nad wodę maszyna i tam to dopiero buchać zaczyna. Do wody plusk, do wody plask, tam słychać pisk, tu słychać wrzask (oj znowu przesadziłem, owszem kąpaliśmy się ale bez wielkiego entuzjamu, miejsce bomba, ale woda wiele dawała do życzenia). Na miejsce oprócz naszej ciuchci dotarło również pendolino (no ci bez rowerów). Ale zmieścili się wszyscy w jednym wagonie, wygnano krowy, wygnano konie, i zamiast sześciu tych fortepianów, przyjęto nowych, dwóch młodych panów.
I kiedy już dobrze siem wypluskali, rzuszulim dali, do domu w oddali. I gładko tak, tak toczy, tak toczy się w dal, jak gdyby to była piłeczka nie stal. I poszli, i poszli i koło za kołem, a jedno górą, a drugie dołem, i tak my się wszyscy rozjechali, że całą maszynę dziś rozj.... echali. Do stacji końcowej wszyscy dotarli, choć jedni mniej, inni więcej się przetarli. A przetarli niewiele ok. 50 dych.