Od Kuitasi, Ureki nad Morzem Czarnym, od poziomu Zero do Mesti, Uszguli przełęczy Zagaro 2623 m.n.p.m i w dół przez Lenetkhi do Kuitasi. Razem 640 km, ciężkich 640 kilometrów
ale niezwykle atrakcyjnych, przepięknych widokowo, choć w strasznie biednej i cofniętej sporo, sporo lat krainie.
Będzie duży skrót, ale na wspólnych wycieczkach opowiemy więcej, więcej również w galerii zdjęć.
Udział wzięło 16 osób; Dwie Agnieszki, Grażynka, Ela, Halinka, Andrzej, Mirek, Sławek, Michał, Marian, Janusz, Marcin, Rafał, Paweł, Staszek i ja (Adam). Do Gruzji polecieliśmy samolotem, i już pierwszego dnia zaraz po złożeniu rowerów ruszyliśmy nad morze. Morze Czarne - Ureki, gruziński kurort (kurort?) z magnetycznymi plażami i czarnym piachem.Tam oczywiście kąpiel w morzu i czarnym piachu.
Magnetyczna plaża w Ureki |
Następnego dnia ruszyliśmy wzdłuż Morza do Poti (największego miasta portowego Gruzji) ale nie powaliło, ruszyliśmy dalej, różnymi drogami, przez gruzińskie mosty, do Khobi, do Monastyru zahaczając po drodze o dziką plażę. Tam już zaczęła się eskorta policji, która nawet w nocy nie spuszczała nas z oka (ale spoko, oni pilnowali, my wakacjowali i wszystko okej się uzupełniało) a krowy i świnie oraz pozostały inwentarz to stały obraz gruzińskich ulic.
Krowy na drodze to norma - Mosty to były różne - Nasze dziewczyny w Monastyrze w Khobi |
Halinka z policjantem w Zugdidi - My z dwójką turystów z RPA i Kanady - zapora w Jvari |
Niebieska rzeka Enguri ciągnąca się do zapory przez 40 km |
Dalej znowu mocno w górę, Mestia, główne miasto Svaneckiego Kaukazu i nieodłączne kamienne wieże aż po Uszguli.
Mestia to miało być gruzińskie Zakopane, no jeśli gruzińskie to było, ale tylko gruzińskie. Tam zabawiliśmy tylko jedno krótkie popołudnie i noc. Z samego rana, skoro świt ruszyliśmy do Uszguli. Wioski najwyżej położonej w Europie (jeśli można to nazwać Europą). 45 km z Mesti do Uszguli zajęło nam 10 godzin, z upałem , podjazdami i przerwami. Ale dojechaliśmy, w Uszguli czekał na nas dzień bez roweru.
Uszguli - to był chyba punkt kulminacyjny. Tam zakwaterowaliśmy się w miejscowych hotelu (hotelu? - Grażka budziła mnie w nocy abym wyganiał myszy z pokoju)
Stamtąd ruszyliśmy na lodowiec pod Szcharą (najwyższym szczytem w Gruzji - 5193 m.n.p.m ), ale lód był dużo, dużo niżej. (część z nas poszła piechotą, a część dojechała marszrutką). Po południu zwiedzaliśmy Uszguli.
Z Uszguli na przełęcz Zagaro to najcięższe 8 km. Najwyższy punkt na trasie 2625 m.n.p.m
A potem już w dół, choć nie za bardzo bawiło. Pierwsze ok 40 km po kamulacach, po hamulacach. Nie obyło się bez kapci i przewrotek, ale w miarę szczęśliwie, dużo krwi się nie polało.
Potem trochę asfaltu i mocno w dół
( nawet 68 km/godz) aż pod Lantheki.
Tam podzieliliśmy grupę. 5 osób ruszyło do Kutaisi, a 11 dalej w naturę gruzińską, z dala od wielkich miast.
Zwiedziliśmy m.in Jaskinię Prometeusza (nigdy w tak wielkiej nie byłem) i Kanion Martwili gdzie odbyliśmy rejs pontonami.
Pod Kutaisi w Kapturi na lotnisku spotkaliśmy się już razem, i razem odlecieliśmy do Polszy. Ani tych parę słów, ani tych parę, nie wiem jakim cudem wybranych zdjęć nie oddają relacji z wyprawy. Może więcej zobaczycie w galerii zdjęć, bez słów. Tam więcej obrazu. Tymczasem - MAGLOBA !
część zdjęć już w Galeri