Dzień przed wyjazdem wieczorem spotkaliśmy się aby omówić szczegóły, pogoda była nie najlepsza. Umówiliśmy się na 6,30 jak nie będzie padać. Wstałem po piątej, pogoda okey, ruszamy. O 6,30 spotkaliśmy się, na rogu Słowackiego i Wojska Polskiego, jedziemy. O 6,40 zaczęło padać. Ale skoro już wyruszyliśmy jedziemy dalej, jedziemy, jedziemy, Sochaczew, Zdwórz, Gostynin, Włocławek, (na zdjęciach most nad Wisłą we Włocławku) chyba dość, szukamy noclegu, jeszcze, trochę, jeszcze trochę, w agroturystyce brak miejsc, jeszcze trochę, Czernikowo pod Toruniem, jest hotel, są miejsca zostajemy. Na liczniku równe 200 km.Hotel luksusowy, jest gdzie zostawić rowery, szybki prysznic i do restauracji, golonka, dwa głębsze, i nawet nie pamiętam kiedy usnąłem...
Na drugi dzień zaplanowaliśmy odwiedzić rodzinę Janusza pod Kościerzyną, a więc na Bory Tucholskie, tędy, może tedy nad jeziorkiem trasa przepiękna, licznik bije a Kościerzyny nie widać. Po 170 km miałem już dość, ale cóż, nie zostanę, pedałujemy dalej. Do celu dotarliśmy po 20-stej. Nastukało 210 km.
Z Kościerzyny to już rzut beretem, do Gdańska pozostało nam 75 km, a trasa jak w górach, zjazdy, podjazdy i Gdańsk. Na starówce zjedliśmy rybę i na pociąg do Warszawy. Słoneczny opóźniony 80 min,, za Tczewem awaria sieci trakcyjnej, zerwaliśmy linię, postój ponad 3 godz. do Warszawy przyjechaliśmy przed 3,00, ponad godzinę oczekiwania na pociąg do Milanówka i wreszcie w domu.
Po podróży:
Ja: Mam dość już się nie piszę na takie wycieczki (po kilku dniach, a może...)
Janusz: Teraz spróbował bym jakiegoś etapu na 300....