A rowerowo, bo do tego dąże powoli, też było wyjątkowo. Przepiękna pogoda, (tylko trochę gum za dużo) kilometrów jak w sam raz... raz? o raz więcej niż w najdłuższej do tej pory wycieczce. Nakręciło się - 127. (Niektórym znacznie więcej, ale liczę dystans Milanówek - Łowicz i nazad).
Tradycyjnie, bo to już nie pierwszy raz w Łowiczu rozlosowaliśmy Łowiczankę, nie, nie tą z procesji, taką symboliczną laleczkę. Poszła do Jacka (i chłopie, teraz jak ci się trafi baba z pod Łowicza - dylemat? - jak te 17 kilo stroju zdjąć, te pasiaki, korale, rozwiązać te butki na 33 zapinki, ale co ja ci będę sugerował, tak żeś trafił, tak masz).
I jeszcze jeden incydent, no może nie, może ciekawostka, może coś dla nas, aby kręcić jak najdłużej. Wybrał się z nami Andrzej z Milanówka, to nie kobieta, tym bardziej nie Łowiczanka, więc podaję lata, a lat 86. Kręci dziennie pętelkę 35 km, zimą po dychu na stacjonarnym a raz w roku bryka do Łowicza na ponad stówkę, tak już ponad 10 lat. Co te Łowiczanki mają w sobie? Coś muszą mieć. Ja dopiero drugi raz, ale chyba za rok znowu pojadę,
choć mam Milanowiankę, ale może Łowicz daję tę siłę by tak kręcić, nawet z Milanowianką, oby jak najdłużej.
W galerii zdjęć będzie więcej łowiczanek, więcej i naszych pań
i w ogóle więcej, ale poczekajmy...już są