Dużo czasu minęło od podpisania cyrografu w Muzeum Diabła Polskiego, w końcu należy go wypełnić. Obiecaliśmy przed obliczem Lucyfera, że stworzymy diabła z części rowerowych, opiszemy go legendą i przekażemy do Muzeum. Legendę już dawno napisał Tadeusz, ze stworzeniem diabła był problem, w końcu Marcin go zmajstrował.
Przekazanie nastąpi 17 listopada (niedziela) o godz. 12,00 w Muzeum Diabła Polskiego w Warszawie przy ul. Bukowińskiej 26.
Wyjeżdżamy z Milanówka - MCK - godz.10,00 na rowerach.
Trasa; Milanówek - Otrębusy - Nadarzyn - Łazy - Janczewice - Podoloszym - Dawidy - Warszawa Służew- Warszawa Mokotów.
(jeśliby padał deszcz, dojeżdżamy pociągiem, następnie metrem na Mokotów i spotykamy się na Bukowińskiej 26).
Pan Wiktoryn czeka na naszego diabła.
Na zdjęciu obok; w imieniu STR cyrograf podpisałem ja, leżący jeszcze nie na dnie piekieł ale na miękkim piaseczku - Tadeusz stworzył legendę, a obok Marcin - konstruktor diabła.
Pora wypełnić cyrograf !
LEGENDA dla przypomnienia;
Diabeł Milanowski Pedał
Dawno temu, ale nie tak bardzo dawno. Ci, którzy mają siwe włosy pamiętają te czasy. Czyli działo się w latach trzydziestych dwudziestego wieku.
W mieście Radom, które leży nad rzeką Radomka była fabryka. W fabryce robiono wiele zupełnie zbytecznych przedmiotów, ale wytwarzano również rowery. Do fabryki z jednej strony wjeżdżały blachy i blaszki, śrubki, nakrętki i podkładki, farby i lakiery, a z drugiej strony wyjeżdżały piękne lśniące rowery. Wprost cuda techniki.
W wielkiej hali produkcyjnej, w jej najciemniejszym kącie, gdzieś tam za ósmą maszyną, a może nawet za dziewiątą leżała sobie mała kupka różności. Ot jakieś opiłki, zepsute śruby. Po prostu szpargały. Jednak któregoś dnia w tej właśnie kupce na świat przyszedł diabełek. Początkowo był maleńki i nie przypominał zupełnie niczego. Jednak już od samego początku lubił psoty i figle. A to zmieszał druciki z blaszkami, a to poprzestawiał farby. I za każdą udaną psotą diabełek rósł. Mając na uwadze przedmioty, które produkowano w innych halach, dobrze że został tam gdzie był. Mijały lata diabełek rósł i mężniał.
Przyszły na fabrykę ciężkie terminy i diabeł musiał uciekać. Błąkał się po Polsce. Smutny. I któregoś dnia trafił do podwarszawskiego Milanówka. A tam była grupa ludzi, którzy lubili rowery. Tu diabeł odżył., zadomowił się. Wróciły dawne dobre czasy. Można było psocić do woli. Czasem sypnął szkiełka pod koło. Ileż to było radości, gdy spocony rowerzysta powtarzając słowa, które w żadnym wypadku nie nadają się do druku, ściągał koło, oponę i łatał dętkę. Niektórzy nazywali go Gumisiem, ale to nie jest jego imię. Bo on nie tyko dziurawił dętki. Zrzucał łańcuchy. Szczególnie lubił to podczas jazdy pod górę. Potrafił w domu przed samym wyjazdem tak przysiąść na kluczach, że biedny rowerzysta z obłędem w oczach miotał się po domu w poszukiwaniu zguby. Ale Milanowscy Kolarze polubili diabła. Nadali mu nawet imię Milanowskiego Pedała. Któregoś dnia jednak Pedałek przesadził. Tak poluzował śrubki w hamulcach roweru, że mało co a doszłoby do wypadku. Rozgniewali się Kolarze. Ich Wódz i najmądrzejszy z nich Adam zwołał naradę, na której postanowiono co zrobić ze złośliwcem. Na naradzie zapadła decyzja. Nocą w warsztacie, po sprawdzeniu czy w kącie nie ma Pedałka, rzemieślnicy zrobili z części rowerowych jego podobiznę. Wiedzieli, że jest ciekawski i da się złapać. Gdy następnej nocy Diabeł wślizgnął się do warsztatu bez chwili wahania wplatał się w zmyślną konstrukcję. Wystarczyło jeszcze wkręcić dwie śrubki i Milanowski Pedałek został zaklęty w metalowe kształty.
Na tym właściwie można by skończyć, gdyby nie to, że kiedy rowery się rozpędzą, coś świszczy w szprychach i chichocze w przerzutkach. Że nadal coś czasami sypnie gwoździki pod koła, spadają łańcuchy i gubią się różne rzeczy.
Czy to te dwie śrubki nie zostały dokręcone, czy Diabeł znalazł inną drogę ucieczki, ale Milanowski Diabeł Pedałek jest z nami. Jest ze wszystkimi rowerzystami świata.