Kolejna "Niedziela na dwóch kółkach" - 4 sierpnia
Wycieczka do Pawłowic.
Najstarsze informacje o Pawłowicach pochodzą z XV wieku, a dokładnie z
lat 1428 - 1439. Mowa jest w nich o istnieniu tu drewnianego kościoła,
choć prawdopodobnie pierwszą parafię erygowano z części parafii
kampinoskiej już w XIII wieku. Do rozwoju parafii przyczynił się
Stanisław Pawłowski herbu Pierzchała (ok.1390 - 1439), pochodzący z
Pawłowic lub Gnatowic. Był synem podsędka sochaczewskiego Mroczka z
Gnatowic i Paprotni oraz Anny.
Wycieczkę do Pawłowic organizuje Tadeusz z TCJ.
Grupą z Milanówka zaopiekuje się Paweł.
Start pod MCK Milanówek ul.Kościelna 3 - godz. 8,00
Start z Jaktorowa z pod obelisku ostatniego Tura godz 9,00
Dystans ok 55 km.
Obecnie pałac w Pawłowicach jest w rękach prywatnych. Administracyjnie Pawłowice w XIX
wieku należały do gminy Seroki, do 1954 roku do gminy Szymanów, w
latach 1954 - 1959 do gromady Krubice, w latach 1960 - 1972 do gromady
Teresin, od 1973 do gminy Teresin. Obecnie Pawłowice liczą 835
mieszkańców.Wiele ciekawostek o Pawłowicach opowie Tadeusz.
niedziela, 28 lipca 2013
MASA KRYTYCZNA - WARSZAWA
Warszawska Masa Krytyczna odbywa się w każdy ostatni piątek miesiąca. Start i meta zawsze w tym samym miejscu - warszawska starówka pod kolumną Zygmusia.
26 lipca na Warszawską Masę Krytyczną zawitał STR Milanówek.
Było nas niewiele ale wkręciliśmy się w wielki tłum rowerzystów - 1203 osoby.
Dystans ok 25 km, tempo zawrotne, momentami 4/godz ale były i fragmenciki powyżej 30.
Lipcowa Masa miała wyjątkowo piękną trasę przez most Poniatowskiego, Gocław, Saską Kępę, wał Miedzeszyński, most Świętokrzyski, Powiśle, plac Trzech Krzyży, Krakowskie Przedmieście do Zygmusia.
Po Masie na mecie padł pomysł aby wracać do Milanówka rowerami, niestety dostałem telefon, że nad Milanówkiem przechodzi właśnie potężna burza. Postanowiliśmy więc wracać pociągiem. Ci co nie byli niech żałują, wycieczka inna niż wszystkie.
26 lipca na Warszawską Masę Krytyczną zawitał STR Milanówek.
Było nas niewiele ale wkręciliśmy się w wielki tłum rowerzystów - 1203 osoby.
Dystans ok 25 km, tempo zawrotne, momentami 4/godz ale były i fragmenciki powyżej 30.
Lipcowa Masa miała wyjątkowo piękną trasę przez most Poniatowskiego, Gocław, Saską Kępę, wał Miedzeszyński, most Świętokrzyski, Powiśle, plac Trzech Krzyży, Krakowskie Przedmieście do Zygmusia.
Po Masie na mecie padł pomysł aby wracać do Milanówka rowerami, niestety dostałem telefon, że nad Milanówkiem przechodzi właśnie potężna burza. Postanowiliśmy więc wracać pociągiem. Ci co nie byli niech żałują, wycieczka inna niż wszystkie.
czwartek, 25 lipca 2013
MARATON KONECKI
poniedziałek, 22 lipca 2013
WARSZAWSKA MASA KRYTYCZNA
26 lipca (piątek) przyłączamy się do Warszawskiej Masy Krytycznej.
Początek Masy na Placu Zamkowym w Warszawie pod Kolumną Zygmunta godz.18,00.
Wyjazd z Milanówka pociągiem 16,47 do Warszawy Centralnej. Zbiórka w Warszawie pod Centralnym od strony Pałacu Kultury o godz. 17,30 stamtąd przejazd na Plac Zamkowy.
Dystans na Masie ok. 25 km. Szczegóły na stronie Warszawskiej Masy Krytycznej - link na naszej stronie w zakładce "warto zajrzeć".
Początek Masy na Placu Zamkowym w Warszawie pod Kolumną Zygmunta godz.18,00.
Wyjazd z Milanówka pociągiem 16,47 do Warszawy Centralnej. Zbiórka w Warszawie pod Centralnym od strony Pałacu Kultury o godz. 17,30 stamtąd przejazd na Plac Zamkowy.
Dystans na Masie ok. 25 km. Szczegóły na stronie Warszawskiej Masy Krytycznej - link na naszej stronie w zakładce "warto zajrzeć".
ARKADIA
W latach 70. XVIII wieku dotarł do Polski nowy styl ogrodowy zwany angielskim, który narodził się na początku wieku w Anglii... w Milanówku rok temu narodził się styl zwany roweromanią.
21 lipca roweromaniaki z STR Milanówek wyruszyli zobaczyć...
nastrojowe kompozycje ogrodowe sprzężone z sentymentalnym bądź symbolicznym sztafażem złożonym z różnych form i konstrukcji architektonicznych nawiązujących do antyku...
Wśród tych ogrodów znaczące miejsce zajmuje założona w 1778 roku przez Helenę Radziwiłłową.
Arkadia pod Nieborowem. Architektoniczną i ogrodową oprawę opracował Szymon Bogumił Zug przy dużym osobistym zaangażowaniu i udziale księżny... ja może księżną nie jestem, ani księciem, ale przy dużym osobistym zaangażowaniu członków STR udało się zorganizować w XXI w naprawdę fajną grupę rowerową...
Cofając się wstecz około 1800 roku następuje zwrot księżny ku estetyce ogrodu romantycznego. Śmiałe zamierzenia księżny z tego czasu realizował w Arkadii młody romantyczny wizjoner, niezwykle utalentowany architekt nowego pokolenia Henryk Ittar. Powstał wtedy Grobowiec Złudzeń (1800) zbudowany na położonych za rzeczką Polach Elizejskich, Cyrk Rzymski (1803) i Amfiteatr (1804). Nieco później powstaje ludowy Domek Szwajcarski kryjący w sobie baśniowe ,,wnętrza kryształowe'' (1810), który księżna umiejscowiła wśród zabudowy arkadyjskiej wsi.
Następnie powstają poszczególne budowle i konstrukcje ogrodowe, jak Przybytek Arcykapłana, Świątynia Diany (Miłości, Mądrości), Grota Sybilli, Grobowiec na Wyspie Topolowej, Domek Gotycki, Grobowiec Złudzeń i im podobne.
I tu nasuwa się pytanie. Czy Helena Radziwiłówna miała rower ? Pewnie nie, ile musieliśmy stoczyć boi, żeby dostać się z rowerami do parku,choćby nad staw aby spożyć naszą tradycyjną kawkę naprzeciwko świątyni Diany nie zakłócając spokoju spoczywających w świątyni głowie Niobe, popiersi Rzymianki, grecko-rzymskim stelą czy sarkofagom i urnom grobowym. Ale się udało.
Tymczasem park w Arkadii to stałe miejsce do plenerów fotograficznych nowożeńców. Podczas naszego śniadanka właśnie wpadła pewna parka na sesję foto.
I cóż znaczy Radziwiłówna i jej budowle, park i otoczenie wobec potężnej sekcji rowerowej z Milanówka. Młodzi szybko nawiązali kontakt ze znaną w XXI wieku grupą STR Milanówek.
Przystąpili razem z nami do tradycyjnej gry w marynarza i mieli szczęście, jak to młodzi...
Panna młoda w tym przybytku księżnej trochę się upaprała, ale minęły już czasy tary, teraz mamy Simensy, Bosche i całą gamę najlepiej wybielających proszków. Nie będzie problemów.
Potem oczywiście wspólna fota. Taki to już zwyczaj w XXI wieku bo pewnie jakby żył jeszcze Henryk Ittar architekt ogrodu pewnie stali byśmy dziś jako posągi na rzymskim akwedukcie.
I czas wracać do rzeczywistości. W drodze powrotnej Tadzio z TCJ oprowadził nas jeszcze po miejscach związanych z Józefem Chełmońskim, "naszym" malarzem. I po 107 km wróciliśmy do Milanówka.Byli tacy co po raz pierwszy przekroczyli setkę.
Gratuluję.
Więcej zdjęć w naszej
galerii.
Zapraszam do
obejrzenia
W latach 70. XVIII wieku dotarł do Polski nowy styl ogrodowy zwany angielskim, który narodził się na początku wieku w Anglii... w Milanówku rok temu narodził się styl zwany roweromanią.
21 lipca roweromaniaki z STR Milanówek wyruszyli zobaczyć...
nastrojowe kompozycje ogrodowe sprzężone z sentymentalnym bądź symbolicznym sztafażem złożonym z różnych form i konstrukcji architektonicznych nawiązujących do antyku...
tymczasem znany fotograik z Torunia Mieczysław Caban zamiast dzieł Radziwiłówny fotografował STR. |
Arkadia pod Nieborowem. Architektoniczną i ogrodową oprawę opracował Szymon Bogumił Zug przy dużym osobistym zaangażowaniu i udziale księżny... ja może księżną nie jestem, ani księciem, ale przy dużym osobistym zaangażowaniu członków STR udało się zorganizować w XXI w naprawdę fajną grupę rowerową...
Cofając się wstecz około 1800 roku następuje zwrot księżny ku estetyce ogrodu romantycznego. Śmiałe zamierzenia księżny z tego czasu realizował w Arkadii młody romantyczny wizjoner, niezwykle utalentowany architekt nowego pokolenia Henryk Ittar. Powstał wtedy Grobowiec Złudzeń (1800) zbudowany na położonych za rzeczką Polach Elizejskich, Cyrk Rzymski (1803) i Amfiteatr (1804). Nieco później powstaje ludowy Domek Szwajcarski kryjący w sobie baśniowe ,,wnętrza kryształowe'' (1810), który księżna umiejscowiła wśród zabudowy arkadyjskiej wsi.
Następnie powstają poszczególne budowle i konstrukcje ogrodowe, jak Przybytek Arcykapłana, Świątynia Diany (Miłości, Mądrości), Grota Sybilli, Grobowiec na Wyspie Topolowej, Domek Gotycki, Grobowiec Złudzeń i im podobne.
I tu nasuwa się pytanie. Czy Helena Radziwiłówna miała rower ? Pewnie nie, ile musieliśmy stoczyć boi, żeby dostać się z rowerami do parku,choćby nad staw aby spożyć naszą tradycyjną kawkę naprzeciwko świątyni Diany nie zakłócając spokoju spoczywających w świątyni głowie Niobe, popiersi Rzymianki, grecko-rzymskim stelą czy sarkofagom i urnom grobowym. Ale się udało.
Tymczasem park w Arkadii to stałe miejsce do plenerów fotograficznych nowożeńców. Podczas naszego śniadanka właśnie wpadła pewna parka na sesję foto.
I cóż znaczy Radziwiłówna i jej budowle, park i otoczenie wobec potężnej sekcji rowerowej z Milanówka. Młodzi szybko nawiązali kontakt ze znaną w XXI wieku grupą STR Milanówek.
Przystąpili razem z nami do tradycyjnej gry w marynarza i mieli szczęście, jak to młodzi...
Panna młoda w tym przybytku księżnej trochę się upaprała, ale minęły już czasy tary, teraz mamy Simensy, Bosche i całą gamę najlepiej wybielających proszków. Nie będzie problemów.
Potem oczywiście wspólna fota. Taki to już zwyczaj w XXI wieku bo pewnie jakby żył jeszcze Henryk Ittar architekt ogrodu pewnie stali byśmy dziś jako posągi na rzymskim akwedukcie.
I czas wracać do rzeczywistości. W drodze powrotnej Tadzio z TCJ oprowadził nas jeszcze po miejscach związanych z Józefem Chełmońskim, "naszym" malarzem. I po 107 km wróciliśmy do Milanówka.Byli tacy co po raz pierwszy przekroczyli setkę.
Gratuluję.
Więcej zdjęć w naszej
galerii.
Zapraszam do
obejrzenia
wtorek, 16 lipca 2013
zaproszenie do Arkadii
Stawy Św.Anny - Petrykozy
W zeszłym roku byliśmy już nad stawami Św.Anny ale pod koniec września, a ze miejsce fajne w tegorocznym kalendarzu umieściliśmy je w środku lata.
Zmieniliśmy też trasę w stosunku do zeszłorocznej wyprawy. Wyjechaliśmy z Milanówka przez Piaskową, Szczęsne, Adamowiznę, Kuklówkę, Grzmiącą.
W Grzmiącej udało nam się wstąpić do pałacu Juliana Wihelma Brunweya, właściciela folwarku, który
powstał w 1876 roku. W latach PRL-u w pałacu mieścił się Zakład Psychiatryczny, obecnie ruina.
Następnie w drodze nad stawy św.Anny wstąpiliśmy jeszcze do wsi Bartoszówka (dawna nazwa Skobielówka, która po wojnie rosyjsko-tureckiej nadana została gen. piechoty Michaiłowi Dymitryczowi Skobielewowi. Po potomkach tamtych czasów został cmentarz prawosławny, który obejrzeliśmy.
Dalej udaliśmy się już wprost nad stawy Św. Anny.
Tam przerwa - kawka, nagrody i kąpiel.
I już mieliśmy wracać do domu, gdy Tadzio rzucił hasło byśmy zwiedzili jeszcze Petrykozy, posiadłość i skansen śp Wojciecha Siemiona. Nie było sprzeciwu więc tam pojechaliśmy. Dworek Siemiona po pożarze, skansen zaniedbany, w opłakanym stanie, aż szkoda... ale mimo wszystko było na co popatrzeć.
Z zaplanowanych 60 km wyszło 75, ale nie ma czego żałować. Pogoda choć rano nie zapowiadała się najlepiej dopisała.
Zmieniliśmy też trasę w stosunku do zeszłorocznej wyprawy. Wyjechaliśmy z Milanówka przez Piaskową, Szczęsne, Adamowiznę, Kuklówkę, Grzmiącą.
W Grzmiącej udało nam się wstąpić do pałacu Juliana Wihelma Brunweya, właściciela folwarku, który
powstał w 1876 roku. W latach PRL-u w pałacu mieścił się Zakład Psychiatryczny, obecnie ruina.
Następnie w drodze nad stawy św.Anny wstąpiliśmy jeszcze do wsi Bartoszówka (dawna nazwa Skobielówka, która po wojnie rosyjsko-tureckiej nadana została gen. piechoty Michaiłowi Dymitryczowi Skobielewowi. Po potomkach tamtych czasów został cmentarz prawosławny, który obejrzeliśmy.
Dalej udaliśmy się już wprost nad stawy Św. Anny.
Tam przerwa - kawka, nagrody i kąpiel.
I już mieliśmy wracać do domu, gdy Tadzio rzucił hasło byśmy zwiedzili jeszcze Petrykozy, posiadłość i skansen śp Wojciecha Siemiona. Nie było sprzeciwu więc tam pojechaliśmy. Dworek Siemiona po pożarze, skansen zaniedbany, w opłakanym stanie, aż szkoda... ale mimo wszystko było na co popatrzeć.
Z zaplanowanych 60 km wyszło 75, ale nie ma czego żałować. Pogoda choć rano nie zapowiadała się najlepiej dopisała.
poniedziałek, 15 lipca 2013
Puszcza Mariańska
(fragment relacji Tadeusza Murzyna)
..
. uczestniczyło ok. 30 rowerzystów – w tym młodzi rodzice z dwojgiem swoich
pociech usadowionych w
fotelikach rowerowych. Organizatorem był TCJ. Zgodnie z
dotychczasową tradycją do startu w wyciecze w przewadze stawiła się Sekcja
Turystyki Rowerowej z Milanówka, którą dowodziła Monika Parol. Trasa prowadziła
przez Jaktorów, Radziejowice, Hamernię, Budy Mszczonowskie, Mszczonów do Korabiewic - gdzie wyznaczony był nasz
pierwszy etap. W tej znanej i bogatej w źródła historyczne miejscowości użyczającej swej nazwy dla
rozległej puszczy ale też i rzeki
zachował się murowany dwór z XIX wieku oraz blisko 400-letnia jesionowa mocno
przerzedzona i zaniedbana aleja jesionowa. Jest też w dobrym stanie z drugiej połowy lat 30-tych XX wieku budynek
szkoły podstawowej oraz kościół parafialny z 1956 roku konsekrowany przez
prymasa Stefana Wyszyńskiego.
Kolejny
etap wyznaczyliśmy sobie w Olszance –miejscowości młodej ale o pięknej i
burzliwej przeszłości. Wspominaliśmy czasy związane z takimi znaczącymi
postaciami jak rodzina Wróblewskich, która w 1904 roku dostrzegła walory
klimatyczne i zdrowotne Olszanki,
ściągając w krótkim czasie takie znakomitości jak Czesław Tański, Józef
Rapacki, czy rodzina Galle i Świętosławscy. Wspomnieliśmy też o Szpitalu
Wolskim, który od października 1944 roku
do maja 1945 roku jako jedna z trzech fili przeniósł się do Olszanki do Dworku
Henryka Galle i do budynku obecnego Licem Ogólnokształcącego tzw. „czerwoniaka”
w Puszczy Mariańskiej. Obecnie w Olszance
mieszka i tworzy rzeźbiarz Maksymilian Biskupski. Po krótkim wypoczynku (kawa,
herbata, losowanie upominków) nad Zalewem w Olszance uczestnicy wycieczki po
przejechaniu przez tory kolejowe łączące Skierniewice z Łukowem zawitali do miejscowości Puszcza Mariańska.
Nieopodal Ośrodka Zdrowia zostaliśmy powitani prze Joannę Kobińską – autorkę
monografii dot. 70-lecia wspomnianego wyżej LO w Puszczy Mariańskiej oraz przez
Andrzeja Piwońskiego – artystę grafika, którego tata Kazimierz od połowy lat
20-tych XX wieku leczył miejscową ludność a także był lekarzem w Ośrodku
Wychowawczym dla chłopców w pobliskim Studzieńcu. Kolejne istotne miejsca,
które poznali cykliści w Puszczy Mariańskiej to pomnik Tadeusza Kościuszki,
budynek dawnej gminy Korabiewice z siedzibą w Puszczy Mariańskiej oraz pomniki
króla Jana III Sobieskiego i założyciela zakonu Marianów o. Stanisława
Papczyńskiego.
I tak po blisko
sześciogodzinnym obcowaniu z krajobrazem i historią wracaliśmy drogą wojewódzką 719 przez Żyrardów do Jaktorowa
Gdyby
nie doszło do zahaczenia pedałem o krawężnik w Radziejowicach przez skupioną na
konwersacji z innym uczestnikiem wyprawy cyklistkę to ponad 60 kilometrowa
trasa obyłaby się bez potrzeby ingerencji ze strony Michała - pełniącego
funkcję pielęgniarza. Przy okazji należy
dodać, że cennym dla bezpieczeństwa okazał kask na głowie bo mogło być gorzej dla naszej nieszczęśnicy a
tak wszystko okazało się drobną obcierką i stłuczką…
wtorek, 9 lipca 2013
niedziela, 7 lipca 2013
Pięć państw, pięć stolic
SZWECJA - Sztokholm,
FINLANDIA - Helsinki,
ESTONIA - Talinn,
ŁOTWA - Ryga
LITWA - Wilno
Ósemka rowerzystów z STR Milanówek - Grażynka, Agnieszka, Halinka, Staszek, Janusz, Krzysiek, Paweł i Adam w dniach 22.06 - 07.07
odwiedziła pięć państw nadbałtyckich
i zwiedziła pięć stolic.
Przejechaliśmy w sumie na rowerach
1221 km.
Z Milanówka do Sopotu udaliśmy się pociągiem, tam już czekały na nas rowery, których do polskich kolei nie udało nam się zabrać. Z Sopotu na kołach ruszyliśmy do portu w Gdańsku, na prom do Szwecji, do Nynashamn. Tam rozpoczęliśmy pierwszy etap podróży do Sztokholmu - dystans 74 km. Szwedzkie drogi rowerowe do pozazdroszczenia, kultura kierowców rozbrajająca, puszczali nas zawsze i wszędzie. W Sztokholmie chcieliśmy odwiedzić królową, niestety była zajęta, przywitali nas tylko strażnicy.
Na nocleg wybraliśmy park niedaleko terminalu
promowego. W Szwecji jedną noc można przespać się praktycznie wszędzie.
Następnego dnia rano wyruszyliśmy promem do Finlandii, do Turku pierwszej stolicy tego państwa. Płynęliśmy 10 godzin podziwiając wokół mnóstwo wysp, miedzy innymi słynne Alandy.
Turku nas nie zachwyciło, po szybkim zwiedzeniu tego miasta wyruszyliśmy za miasto w poszukiwaniu noclegu. Tego dnia nie byliśmy wybredni, przespaliśmy się pod mostem na rzeką.
Kolejny etap to 102 km. Finlandia zaskoczyła nas
niesamowitymi wzniesieniami. Wprawdzie to nie góry, ale na podjazdach trzeba było ciężko się napracować. Z miejscem na nocleg był trochę problem. Brzegi jezior zajęte przed prywatnych właścicieli. W końcu wylądowaliśmy na małomiasteczkowym kąpielisku. Tam odpoczęliśmy i rozprostowaliśmy kości.
Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Helsinek. Po drodze wstąpiliśmy nad morze w miejscowości Inga zobaczyć jak wygląda Bałtyk z drugiej strony. Zupełnie inaczej, piasku jak na lekarstwo, skałki a w morzu wyspy, wyspy, wyspy.
Niestety tego dnia nie dotarliśmy do Helsinek, był niesamowity upał i znowu te wykańczające podjazdy, choć niektórych rajcowały. Ja z Krzyśkiem urządzałem sobie na nich wyścigi, nawet raz wygrałem, przy trzech przegranych. Nocowaliśmy pod Helsinkami w miejscowości Espoo na campingu.
Przejechaliśmy 110 km.
Helsinki przywitały nas deszczowo.
Oglądaliśmy miasto z rowerowego siodełka kierując się w stronę portu. Tam zakupiliśmy bilety na prom do Talina, przestało padać, mieliśmy jeszcze dwie godziny do odpłynięcia promu więc wróciliśmy jeszcze raz do Centrum obejrzeć choć trochę Helsinki.
Z Helsinek do Talina płynęliśmy dwie godziny. Niesamowicie wiało, a mewy Januszowi zjadły cały zapas chleba.
W Talinie był już wieczór więc zwiedzanie miasta odłożyliśmy na rano (choć tam zwiedzać można i całą noc, kładliśmy się spać późno, wstawaliśmy wcześnie rano, a i tak było ciągle widno)
Nocowaliśmy na campingu jachtowym, na którym podczas olimpiady w Moskwie w 1980 roku odbywały się zawody żeglarskie. Nazajutrz rano zwiedziliśmy urokliwą Talińską starówkę i objechaliśmy pozostałości murów obronnych tego miasta.
Kolejnego dnia zrobiliśmy 90 km po estońskich drogach. Po drodze w starym odrestaurowanym młynie pod Kohillą zjedliśmy obiad, który jeszcze długo wspominaliśmy. Łososia z frytkami i sałatkami, ale takie porcje, że ciężko było upchać. Zatrzymaliśmy się w malutkiej wiosce Lau. Nocowaliśmy na prywatnej posesji w jednym z gospodarstw. Właściciele przyjęli nas bez żadnych oporów.
Kolejny etap to 109 km do Parnu, drugiego co do wielkości miasta w Estonii. Zatrzymaliśmy się na campingu nad rzeką Parnu. Tam obchodziliśmy imieniny Pawła i moją rocznicę ślubu. Był szampan i tańce nad rzeką. Tam również spotkaliśmy grupę polskich rowerzystów z księdzem Zbyszkiem spod Żywca.
Nazajutrz rano objechaliśmy Parnu i ruszyliśmy w stronę Łotwy. A że z Parnu do łotewskiej granicy prowadzi droga wzdłuż morza postanowiliśmy zobaczyć jak wyglądają estońskie plaże. Sam dostęp do morza to straszny kłopot, wszędzie posesje prywatne, ogrodzone, albo gospodarstwa wiejskie z dostępem do morza.
W końcu sworsowaliśmy jedną z bram i ukazał się niesamowity widok. Ludzi może z 5, 7 osób o wkoło pastuchy elektryczne a na plaży i w morzu krowy.
Po południu tego dnia byliśmy już na Łotwie.
Wioski podobnie jak w Estonii, w których domy w większości pokryte eternitem. I choć to już państwa unijne, czuć jeszcze zapach starego Związku Radzieckiego. W dzisiejszym etapie przekręciliśmy 126 km i zatrzymaliśmy się na nadmorskim campingu 70 km przed Rygą we wiosce Tuja. Tu Paweł musiał przerwać na chwilę jazdę, pękła mu obręcz. Niewielkie pęknięcie pojawiło się już w Helsinkach, ale stwierdziliśmy, że można jeszcze tak trochę jechać. Tu nastąpił krach, pęknięć było coraz więcej i dalsza jazda byłby już dużym ryzykiem. Wszystko się jednak szczęśliwie zakończyło. Właściciel campingu podwiózł Pawła do Rygi, do serwisu i tam wymienił obręcz.
Pod Rygą spotkaliśmy się z Pawłem i ruszyliśmy na podbój kolejnej stolicy.
Po zwiedzeniu Rygi postanowiliśmy wyjechać ze stolicy Łotwy poszukać miejsca na nocleg. Przejechaliśmy 93 km.
W Kekawie nad rzeką, na łące rozbiliśmy swój obóz na dziko. Tu obchodziliśmy kolejne święto na naszej wyprawie, imieniny Halinki.
Następnego dnia byliśmy na Litwie.
Po płaskich dwóch poprzednich krajach zaczął się teren lekko pagórkowaty, ale w porównaniu z Finlandią był to już dla nas przysłowiowy pryszcz.
Dotarliśmy do miejscowości Birże, gdzie obejrzeliśmy pałac należący kiedyś do polskich rodów - Radziwiłłów i Tyszkiewiczów. Nocleg tym razem w luksusowych warunkach, w hotelu. Etap liczył 89 km.
Kolejny etap był najdłuższy na całej wyprawie. Przejechaliśmy 129 km. Jechaliśmy również autostradą ale zasmakowaliśmy też litewskiego szutru.
Upał mocno dawał się we znaki, ale wszystko wynagradzały nam przepyszne litewskie obiady. Chłodniki, palce lizać, do tego kartofle ze śmietaną, skwarkami, plemienie, przepyszne litewskie pierożki. Takiego żarła nie było w żadnym z poprzednich krajów.
W miejscowości Kupiskis udzieliliśmy wywiadu do miejscowej prasy. Po za tym na całej trasie było zainteresowanie naszą grupą, pytali skąd dokąd jedziemy, zwłaszcza jak jechaliśmy w koszulkach naszej sekcji. Ludzie robili sobie z nami zdjęcia, japońscy turyści fotografowali nas ukradkiem.
Tego dnia nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy nocować. Właściciel lokalu, gdzie jedliśmy obiad powiedział nam, że 37 km stąd jest kemping nad rzeką w miejscowości Kernave. Fajnie, po tak trudnym etapie będzie kąpiel i toaleta. Okazało się, że miejsce fajne ale prysznic w rzece a toaleta w krzakach
Z Kernave ruszyliśmy do Trok pod Wilnem, a że wyszło tego dnia 111 km. Udaliśmy się wprost na camping nad Trockim jeziorem, gdzie kąpać się można było do woli i pod prysznicem i w jeziorze, z którego brzegów rozciągał się piękny widok na zamek.
Przed nami ostatnia stolica Wilno. Z samego rana ruszyliśmy do Wilna. Pierwsze kroki, raczej nasze rowery skierowaliśmy na cmentarz na Rossie, gdzie jest pochowana matka Józefa Piłsudskiego i serce marszałka. Pod grobem marszałka polska staruszka recytowała nam swoje wiersze o polskich żołnierzach.
W Wilnie pokręciliśmy się trochę po starówce i odwiedziliśmy
Ostrą Bramę.
Następnie wróciliśmy do Trok, do dzielnicy Karaimów (tatarów zamieszkałym tu na Litwie, kultywującym jeszcze prastare swoje tradycje, z którymi robiliśmy sobie zdjęcia). Zjedliśmy obiad w karaimskiej knajpce, znowu pycha.
Po obiedzie ruszyliśmy na trocki zamek, spodziewaliśmy się że będzie to kwitesencja naszej wyprawy, miejsce naprawdę godne uwagi. I co ?
I było, zamek rzeczywiście wspaniały, utrzymany, wewnątrz wiele ciekawych ekspozycji.
Następnego dnia wróciliśmy do Wilna. To koniec naszej wyprawy rowerowej. Z Wina, przez Kowno, Sestokai wróciliśmy pociągiem do Warszawy. Cały zakładany plan zrealizowaliśmy.
w dwa tygodnie odwiedziliśmy pięć stolic - Sztkoholm, Herlsinki,
Talinn, Ryga, Wilno, która najbardziej się podobała? Zdania były podzielone, ale najwięcej głosów padało na Talinn i Rygę.
Całość fotorelacji w galerii w późniejszym terminie.
FINLANDIA - Helsinki,
ESTONIA - Talinn,
ŁOTWA - Ryga
LITWA - Wilno
Ósemka rowerzystów z STR Milanówek - Grażynka, Agnieszka, Halinka, Staszek, Janusz, Krzysiek, Paweł i Adam w dniach 22.06 - 07.07
odwiedziła pięć państw nadbałtyckich
i zwiedziła pięć stolic.
Przejechaliśmy w sumie na rowerach
1221 km.
Z Milanówka do Sopotu udaliśmy się pociągiem, tam już czekały na nas rowery, których do polskich kolei nie udało nam się zabrać. Z Sopotu na kołach ruszyliśmy do portu w Gdańsku, na prom do Szwecji, do Nynashamn. Tam rozpoczęliśmy pierwszy etap podróży do Sztokholmu - dystans 74 km. Szwedzkie drogi rowerowe do pozazdroszczenia, kultura kierowców rozbrajająca, puszczali nas zawsze i wszędzie. W Sztokholmie chcieliśmy odwiedzić królową, niestety była zajęta, przywitali nas tylko strażnicy.
Na nocleg wybraliśmy park niedaleko terminalu
promowego. W Szwecji jedną noc można przespać się praktycznie wszędzie.
Następnego dnia rano wyruszyliśmy promem do Finlandii, do Turku pierwszej stolicy tego państwa. Płynęliśmy 10 godzin podziwiając wokół mnóstwo wysp, miedzy innymi słynne Alandy.
Turku nas nie zachwyciło, po szybkim zwiedzeniu tego miasta wyruszyliśmy za miasto w poszukiwaniu noclegu. Tego dnia nie byliśmy wybredni, przespaliśmy się pod mostem na rzeką.
Kolejny etap to 102 km. Finlandia zaskoczyła nas
niesamowitymi wzniesieniami. Wprawdzie to nie góry, ale na podjazdach trzeba było ciężko się napracować. Z miejscem na nocleg był trochę problem. Brzegi jezior zajęte przed prywatnych właścicieli. W końcu wylądowaliśmy na małomiasteczkowym kąpielisku. Tam odpoczęliśmy i rozprostowaliśmy kości.
Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Helsinek. Po drodze wstąpiliśmy nad morze w miejscowości Inga zobaczyć jak wygląda Bałtyk z drugiej strony. Zupełnie inaczej, piasku jak na lekarstwo, skałki a w morzu wyspy, wyspy, wyspy.
Niestety tego dnia nie dotarliśmy do Helsinek, był niesamowity upał i znowu te wykańczające podjazdy, choć niektórych rajcowały. Ja z Krzyśkiem urządzałem sobie na nich wyścigi, nawet raz wygrałem, przy trzech przegranych. Nocowaliśmy pod Helsinkami w miejscowości Espoo na campingu.
Przejechaliśmy 110 km.
Helsinki przywitały nas deszczowo.
Oglądaliśmy miasto z rowerowego siodełka kierując się w stronę portu. Tam zakupiliśmy bilety na prom do Talina, przestało padać, mieliśmy jeszcze dwie godziny do odpłynięcia promu więc wróciliśmy jeszcze raz do Centrum obejrzeć choć trochę Helsinki.
Z Helsinek do Talina płynęliśmy dwie godziny. Niesamowicie wiało, a mewy Januszowi zjadły cały zapas chleba.
W Talinie był już wieczór więc zwiedzanie miasta odłożyliśmy na rano (choć tam zwiedzać można i całą noc, kładliśmy się spać późno, wstawaliśmy wcześnie rano, a i tak było ciągle widno)
Nocowaliśmy na campingu jachtowym, na którym podczas olimpiady w Moskwie w 1980 roku odbywały się zawody żeglarskie. Nazajutrz rano zwiedziliśmy urokliwą Talińską starówkę i objechaliśmy pozostałości murów obronnych tego miasta.
Kolejnego dnia zrobiliśmy 90 km po estońskich drogach. Po drodze w starym odrestaurowanym młynie pod Kohillą zjedliśmy obiad, który jeszcze długo wspominaliśmy. Łososia z frytkami i sałatkami, ale takie porcje, że ciężko było upchać. Zatrzymaliśmy się w malutkiej wiosce Lau. Nocowaliśmy na prywatnej posesji w jednym z gospodarstw. Właściciele przyjęli nas bez żadnych oporów.
Kolejny etap to 109 km do Parnu, drugiego co do wielkości miasta w Estonii. Zatrzymaliśmy się na campingu nad rzeką Parnu. Tam obchodziliśmy imieniny Pawła i moją rocznicę ślubu. Był szampan i tańce nad rzeką. Tam również spotkaliśmy grupę polskich rowerzystów z księdzem Zbyszkiem spod Żywca.
Nazajutrz rano objechaliśmy Parnu i ruszyliśmy w stronę Łotwy. A że z Parnu do łotewskiej granicy prowadzi droga wzdłuż morza postanowiliśmy zobaczyć jak wyglądają estońskie plaże. Sam dostęp do morza to straszny kłopot, wszędzie posesje prywatne, ogrodzone, albo gospodarstwa wiejskie z dostępem do morza.
W końcu sworsowaliśmy jedną z bram i ukazał się niesamowity widok. Ludzi może z 5, 7 osób o wkoło pastuchy elektryczne a na plaży i w morzu krowy.
Po południu tego dnia byliśmy już na Łotwie.
Wioski podobnie jak w Estonii, w których domy w większości pokryte eternitem. I choć to już państwa unijne, czuć jeszcze zapach starego Związku Radzieckiego. W dzisiejszym etapie przekręciliśmy 126 km i zatrzymaliśmy się na nadmorskim campingu 70 km przed Rygą we wiosce Tuja. Tu Paweł musiał przerwać na chwilę jazdę, pękła mu obręcz. Niewielkie pęknięcie pojawiło się już w Helsinkach, ale stwierdziliśmy, że można jeszcze tak trochę jechać. Tu nastąpił krach, pęknięć było coraz więcej i dalsza jazda byłby już dużym ryzykiem. Wszystko się jednak szczęśliwie zakończyło. Właściciel campingu podwiózł Pawła do Rygi, do serwisu i tam wymienił obręcz.
Pod Rygą spotkaliśmy się z Pawłem i ruszyliśmy na podbój kolejnej stolicy.
Po zwiedzeniu Rygi postanowiliśmy wyjechać ze stolicy Łotwy poszukać miejsca na nocleg. Przejechaliśmy 93 km.
W Kekawie nad rzeką, na łące rozbiliśmy swój obóz na dziko. Tu obchodziliśmy kolejne święto na naszej wyprawie, imieniny Halinki.
Następnego dnia byliśmy na Litwie.
Dotarliśmy do miejscowości Birże, gdzie obejrzeliśmy pałac należący kiedyś do polskich rodów - Radziwiłłów i Tyszkiewiczów. Nocleg tym razem w luksusowych warunkach, w hotelu. Etap liczył 89 km.
Kolejny etap był najdłuższy na całej wyprawie. Przejechaliśmy 129 km. Jechaliśmy również autostradą ale zasmakowaliśmy też litewskiego szutru.
Upał mocno dawał się we znaki, ale wszystko wynagradzały nam przepyszne litewskie obiady. Chłodniki, palce lizać, do tego kartofle ze śmietaną, skwarkami, plemienie, przepyszne litewskie pierożki. Takiego żarła nie było w żadnym z poprzednich krajów.
W miejscowości Kupiskis udzieliliśmy wywiadu do miejscowej prasy. Po za tym na całej trasie było zainteresowanie naszą grupą, pytali skąd dokąd jedziemy, zwłaszcza jak jechaliśmy w koszulkach naszej sekcji. Ludzie robili sobie z nami zdjęcia, japońscy turyści fotografowali nas ukradkiem.
Tego dnia nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy nocować. Właściciel lokalu, gdzie jedliśmy obiad powiedział nam, że 37 km stąd jest kemping nad rzeką w miejscowości Kernave. Fajnie, po tak trudnym etapie będzie kąpiel i toaleta. Okazało się, że miejsce fajne ale prysznic w rzece a toaleta w krzakach
Z Kernave ruszyliśmy do Trok pod Wilnem, a że wyszło tego dnia 111 km. Udaliśmy się wprost na camping nad Trockim jeziorem, gdzie kąpać się można było do woli i pod prysznicem i w jeziorze, z którego brzegów rozciągał się piękny widok na zamek.
Przed nami ostatnia stolica Wilno. Z samego rana ruszyliśmy do Wilna. Pierwsze kroki, raczej nasze rowery skierowaliśmy na cmentarz na Rossie, gdzie jest pochowana matka Józefa Piłsudskiego i serce marszałka. Pod grobem marszałka polska staruszka recytowała nam swoje wiersze o polskich żołnierzach.
W Wilnie pokręciliśmy się trochę po starówce i odwiedziliśmy
Ostrą Bramę.
Następnie wróciliśmy do Trok, do dzielnicy Karaimów (tatarów zamieszkałym tu na Litwie, kultywującym jeszcze prastare swoje tradycje, z którymi robiliśmy sobie zdjęcia). Zjedliśmy obiad w karaimskiej knajpce, znowu pycha.
Po obiedzie ruszyliśmy na trocki zamek, spodziewaliśmy się że będzie to kwitesencja naszej wyprawy, miejsce naprawdę godne uwagi. I co ?
I było, zamek rzeczywiście wspaniały, utrzymany, wewnątrz wiele ciekawych ekspozycji.
Następnego dnia wróciliśmy do Wilna. To koniec naszej wyprawy rowerowej. Z Wina, przez Kowno, Sestokai wróciliśmy pociągiem do Warszawy. Cały zakładany plan zrealizowaliśmy.
w dwa tygodnie odwiedziliśmy pięć stolic - Sztkoholm, Herlsinki,
Talinn, Ryga, Wilno, która najbardziej się podobała? Zdania były podzielone, ale najwięcej głosów padało na Talinn i Rygę.
Całość fotorelacji w galerii w późniejszym terminie.
Subskrybuj:
Posty (Atom)