Jaki ten świat mały. A jeśli masz rower to dojechać można wszędzie. W jeden dzień dotarliśmy do Patagonii, gdzieś między Chile, Argentyną a Mszczonowem. Skusiły nas argentyńskie steki, a że krowy były jeszcze na wypasie trzeba było uzbroić się w cierpliwość.
W tym czasie wielu uwiodło patagońskie sombrero, a zabawka chilijska chyba każdego, nie wiedziałem, że chilijczycy to taki jurny naród, ale jak mają takie zabawki...
I od początku, pogoda zapowiadała się nie ciekawie a na starcie pojawiło się całkiem spore stadko. Jeszcze nie padało. Droga do Chile (bo to głównie chilijska enklawa, właściciel chilijczyk, dania chilijskie ale również argentyńskie steki - ot Patagonia)
I potrawy niech każdy oceni, bo każdy miał coś innego, ale nasz wybitny specjalista kulinarny Tomek mówił, że okey, tak miało smakować.
A gdy przyszedł czas wracać to się rozpadało, a z Patagonii do Milanówka droga daleka,
pojechaliśmy na skróty, wyszło 53 km. Trochę przemokliśmy, może więcej jak trochę, no cóż, raz słońce raz deszcz, a my w kabrioletach.
PS. I jeszcze jedno. Jak się jeździ po świecie to spotyka się różnych ludzi. Góra z górą się nie zejdzie a człowiek z człowiekiem może.
Dołączył do nas po drodze rowerzysta, wita się ze mną, sugeruje, że się znamy, rusz procesorem- powiada, a ja Niemiec, nie kojarzę człowieka. W Patagonii się ujawnił, to mój kolega z lat już minionych, trenowaliśmy w jednym klubie lekkoatletykę. Olek pozdrawiam i zapraszam na kolejne wycieczki.
Więcej zdjęć z Galerii 2
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz