Adam wypatrzył cykl koncertów, które w lipcu i sierpniu odbywają się przed Pałacem Szustra w Warszawie. Na niedzielę 14 lipca mokotowscy włodarze zaplanowali kolejny, pod hasłem "Przeboje mistrzów” (w programie m.in.: Vivaldi, Mozart, Grieg, Dworzak, Ravel) i w wykonaniu Warsaw Camerata, więc pojechaliśmy. Prezes tym razem odpuścił, by z Grażynką ćwiczyć najbardziej znany fragment muzyki Feliksa Mendelssohna do Snu nocy letniej Szekspira, na kameralny koncert w sobotę 20 lipca (info dla melomanów: zaproszenia i bilety już się rozeszły, a na Allegro i u koników też są niedostępne).
Wypady na niedzielne koncerty to powoli już taka STR-owa tradycja. Rowerzysta - meloman (czyli jak ktoś powiedział ten co lubi melony) od czasu do czasu oprócz dzwonka, szumu opon, zgrzytu łańcucha w przerzutkach i świstu wiatru we włosach lubi posłuchać czegoś innego.
Część zapewne pamięta nocny wyjazd na jak się okazało specyficzny koncert o brzasku w Królikarni. Na nim byliśmy grupą z innej bajki. Potem była wycieczka na koncert na Polach Mokotowskich w wykonaniu orkiestry przypadkowych muzyków amatorów, którzy mieli ochotę przyjść i zagrać praktycznie bez żadnych wcześniejszych prób. Dla mnie wypadli super, grali fajnie i ich repertuar to była już tak sądzę, dla większości z nas bliższa nam bajka.
Tym razem było to granie w wykonaniu zawodowych muzyków. Warsaw Camerata tworzą bowiem muzycy najważniejszych warszawskich instytucji muzycznych ,m.in.: Filharmonii Narodowej, Teatru Wielkiego Opery Narodowej i Orkiestry Polskiego Radia w Warszawie.
I tak trochę czuliśmy się jak na koncercie słuchanym przez radio. Z racji niepewnej pogody (rano padało) muzycy koncertowali z sali Pałacu Szustra, a nie jak to zwykle bywa przed budynkiem na wolnym powietrzu. Na wejście do środka nie było szans i nie miało to sensu (tłoczno, duszno). Tak więc słyszeliśmy i nie widzieliśmy wykonawców, zupełnie jak w radiu. Myślę jednak, że tak bardzo nam to nie przeszkadzało i faktycznie udało się wysłuchać kilku evergreenów mistrzów klasyki przy kawie z ciastkami. Sądzę, że dla większości z nas była to w 100% nasza bajka.
Losowanie a jakże też było. Wyliczanka wskazała na Julka (ten to ma szczęście) i Justynę (dobrze się złożyło, bo fant zawierał lampki w sam raz do nowego roweru po szwedzkiej przygodzie).
Pogoda poprawiła się i wspaniała dwunastka melomanów po koncercie rozdzieliła się na dwie grupy. Jedna od razu rozpoczęła powrót do Milanówka, a druga zdecydowała się na wypad nad Wisłę, przeprawę na praski brzeg promem, przejazd nową kładką pieszo-rowerową na Powiśle i dalej przez Starówkę, Ogród Saski, Odolany dopiero w drogę powrotną w kierunku domu.
Był koncert o brzasku, był w samo południe. Teraz pora na koncert o północy. Może na taki też kiedyś dotrzemy.
Jak zwykle trochę zdjęć w galerii. Zapraszam.
Marek
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz