50% planu już jest. Oto legenda, którą napisał Tadeusz.
Diabeł
Milanowski Pedał
Dawno
temu, ale nie tak bardzo dawno. Ci, którzy mają siwe włosy pamiętają te czasy.
Czyli działo się w latach trzydziestych
dwudziestego wieku.
W mieście
Radom, które leży nad rzeką Radomka była fabryka. W fabryce robiono wiele zupełnie
zbytecznych przedmiotów, ale wytwarzano również rowery. Do fabryki z jednej
strony wjeżdżały blachy i blaszki, śrubki, nakrętki i podkładki, farby i
lakiery, a z drugiej strony wyjeżdżały piękne lśniące rowery. Wprost cuda
techniki.
W wielkiej
hali produkcyjnej, w jej najciemniejszym kącie, gdzieś tam za ósmą maszyną, a
może nawet za dziewiątą leżała sobie mała kupka różności. Ot jakieś opiłki,
zepsute śruby. Po prostu szpargały. Jednak któregoś dnia w tej właśnie kupce na
świat przyszedł diabełek. Początkowo był maleńki i nie przypominał zupełnie
niczego. Jednak już od samego początku lubił psoty i figle. A to zmieszał
druciki z blaszkami, a to poprzestawiał farby. I za każdą udaną psotą diabełek
rósł. Mając na uwadze przedmioty, które produkowano w innych halach, dobrze że został
tam gdzie był. Mijały lata diabełek rósł i mężniał.
Przyszły
na fabrykę ciężkie terminy i diabeł musiał uciekać. Błąkał się po Polsce.
Smutny. I któregoś dnia trafił do podwarszawskiego Milanówka. A tam była grupa
ludzi, którzy lubili rowery. Tu diabeł odżył., zadomowił się. Wróciły dawne
dobre czasy. Można było psocić do woli. Czasem sypnął szkiełka pod koło. Ileż
to było radości, gdy spocony rowerzysta powtarzając słowa, które w żadnym
wypadku nie nadają się do druku, ściągał koło, oponę i łatał dętkę. Niektórzy
nazywali go Gumisiem, ale to nie jest jego imię. Bo on nie tyko dziurawił
dętki. Zrzucał łańcuchy. Szczególnie lubił to podczas jazdy pod górę. Potrafił
w domu przed samym wyjazdem tak przysiąść na kluczach, że biedny rowerzysta z
obłędem w oczach miotał się po domu w poszukiwaniu zguby. Ale Milanowscy
Kolarze polubili diabła. Nadali mu nawet imię Milanowskiego Pedała. Któregoś
dnia jednak Pedałek przesadził. Tak poluzował śrubki w hamulcach roweru, że
mało co a doszłoby do wypadku. Rozgniewali się Kolarze. Ich Wódz i
najmądrzejszy z nich Adam zwołał naradę, na której postanowiono co zrobić ze
złośliwcem. Na naradzie zapadła decyzja. Nocą w warsztacie, po sprawdzeniu czy
w kącie nie ma Pedałka, rzemieślnicy zrobili z części rowerowych jego
podobiznę. Wiedzieli, że jest ciekawski i da się złapać. Gdy następnej nocy
Diabeł wślizgnął się do warsztatu bez chwili wahania wplatał się w zmyślną
konstrukcję. Wystarczyło jeszcze wkręcić dwie śrubki i Milanowski Pedałek
został zaklęty w metalowe kształty.
Na tym
właściwie można by skończyć, gdyby nie to, że kiedy rowery się rozpędzą, coś
świszczy w szprychach i chichocze w przerzutkach. Że nadal coś czasami sypnie
gwoździki pod koła, spadają łańcuchy i gubią się różne rzeczy.
Czy to te
dwie śrubki nie zostały dokręcone, czy Diabeł znalazł inną drogę ucieczki, ale
Milanowski Diabeł Pedałek jest z nami. Jest ze wszystkimi rowerzystami świata.
Naprawdę świetnie napisane. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń