Swą podróż zaczęliśmy w
Erywaniu, dokąd udaliśmy się samolotem. Zwiedzanie
stolicy Armenii zostawiliśmy sobie na deser i ruszyliśmy przez góry nad jezioro
Sevan (przez Ormian nazywane morzem). Już pierwsze podjazdy dały nam mocno w
kość, zwłaszcza, że jechaliśmy z całym wyposażeniem biwakowym, wypchane sakwy,
namioty stanowiły duże obciążenie. Widoki na jeziorem Sevan niesamowite, pełno
wody, otoczone górami. Jest to jedno z najwyżej położonych jezior na świecie,
znajduje się na wysokości 1916 m n.p.m. Po dwóch dniach podróży brzegami Sevanu
pociągnęło nas jeszcze wyżej. Wspięliśmy się na przełęcz Sulema, na wysokość
2410 m n.p.m. Tu z góry bajkowe krajobrazy, kręte drogi jak wstążeczki pofałdowane
wiatrem, gdzieniegdzie samochodziki jak
z dziecinnej kolekcji i zielone wioski na zboczach żółtych gór. W sumie przez
niemal całą wyprawę zmagaliśmy się z górami.
Armenia to pierwszy chrześcijański kraj na
świecie. W 301 roku król Tiridas III ustanowił chrześcijaństwo religią
państwową a Grzegorz Oświeciciel został Katoliksem – Patriachą Kościoła
Ormiańskiego. Stąd na naszej drodze głównymi punktami były starożytne świątynie,
monastyry i chaczkary (kamienne ormiańskie krzyże). Zwiedziliśmy klasztor
Norawank wśród czerwonych skał, Sewananak nad jeziorem Sevan, Geghard wysoko w
górach, świątynię Mitra w Garni i wiele innych. Odwiedzilśmy również Eczmiadzyn,
ormiański odpowiednik Watykanu (chrześcijańscy ormianie mają swojego
zwierzchnika kościoła Katoliksa i nie podlegają Papieżowi).
Armenia to również kraj
wina, najsłynniejsze to Areni, naprawdę doskonałe. Jadąc wśród rozległych
plantacji winogron, co i raz częstowano nas winogronami, aż do przesytu.
Zajrzeliśmy również do ormiańskiej winnicy gdzie suto nas ugoszczono.
Na koniec zwiedzanie
stolicy Armenii – Erywania. Wszystko co najważniejsze w tym mieście
zobaczyliśmy; Kaskady, Plac Republiki z przepięknym pokazem tańczących fontann,
Katedrę św. Grzegorza, Błękitny Meczet, główny deptak – Prospekt Północny, oraz
okazałą Erywańską operę (gdzie tego dnia niestety nie było spektaklu
ormiańskiego, i w ramach jakiegoś święta przyjaźni armeńsko-chińskiej
wysłuchaliśmy spektaklu chińskiego, nie polecam, odgłosy jak z ubojni zwierząt.
W oddali święta góra ormian - Arrarat,
niestety dzisiaj po tureckiej stronie, podziwialiśmy ośnieżony szczyt gdzie
niegdyś dopłynął na swojej Arce Noe.
W sumie przejechaliśmy
nieco ponad 500 km, ale w tym terenie to naprawdę wyczyn. Temperatura często
wskazywała powyżej 30 stopni, pot lał się strumieniami, ale w nocy w górach
mocno spadała i często w namiotach marzliśmy. Zdarzały się również burze, ale
te zazwyczaj szybko mijają. Bywało i tak, że tam gdzie chcieliśmy się rozbić
grasują niedźwiedzie i trzeba było
zmykać. Polecamy odwiedzić Armenię, przepiękny kraj, choć mocno zróżnicowany,
bieda na Kaukazie i wypasiona stolica.
Pozdrawiam po ormiańsku – are, are. Poniżej szczegóły naszej
wyprawy, dzień po dniu;
Dzień 1; Erywań - Nor Geghi - 36 km. (przez Erywań przejechać rowerem to nie lada wyzwanie, uff, udało się, chcąc uniknąć głównych dróg wpadliśmy na zupełne bezdroża, ale nocleg pod niedokończonym sanatorium, wśród stada krów, ok.
Dzień 2; Nor Geghi - Hrazdan - 43 km (pierwsze poznanie z ormianami, wspólne śniadanie, wędzone ryby i coś na ząb, tu pierwszy poważny podjazd gdzie umknął nam Błękitna Strzała, ale wrócił i odpoczywał z nami, na tym etapie uczyliśmy się jak jeść w restauracji, żeby jeść razem, a nie jeden nic, a drugi wszystko)
Dzień 3; Hrazdan - jezioro Sevan - 48 km (dotarliśmy nad armeńskie morze, jezioro Sevan, zaczęło padać, ale klasztor Sewananak zwiedziliśmy, kupiłem pierwszy dzwoneczek, nocleg nad jeziorem na campingu, nad wodą, za wodą szczyty gór, malutka kąpiel, chwila plaży, kilikia i spać)
Dzień 4; Sevan - Martuni - 68 km (tu mieliśmy pogodowego pecha, trasa wzdłuż jeziora, piękne plaże, ale leje, no cóż po drodze herbatka w przydrożnej spelunie, potem klasztor i wspaniałe chaczkary, rybka w wyśmienitej restauracji, jeszcze jeden klasztor, chaczkary i nocleg nad brzegiem Sevanu, a że w towarzystwie Rudolfa... nic tylko wspomonać, are,are)
Dzień 5; Martuni - przełęcz Sulema - Agidzhadzor - 44 km (ta przełęcz to chyba najpiękniejsze widoki na trasie, warto było się pomęczyć, by wypić kawę na 2410 n.p.m, po deszczowy dniu znowu gorąco, a i nocleg nad strumykiem w pięknym miejscu, ognisko, are armenia)
Dzień 6; Agidzhadzor - Norawank - 43 km (na początek zjazd, parę minut i 15 km do przodu, hamulce rozgrzane jak węgiel w piecu, potem lekko pod górę, i wspinaczka pod Norawank, 8 km ale jakie, w końcu jest klasztor wśród czerwonych skał, pozwiedzamy, i rozbijemy namioty, ale tu ani grama płaskiego, o, jest płaski placyk pod klasztorem, pytam księdza czy możemy się rozbić, ksiądz pozwala ale ostrzega przed niedźwiedziem, no
dobra będziemy uważać, ksiądz dalej - ty paniał, niedwied, idziemy na obiad do pobliskiej restauracji, nadchodzi burza, jemy, czekamy aż przejdzie, obsługa powoli się zwija, zamykają knajpę, i pytają - a gdie wy budiet otdychat, no tu pod klasztorem, jeden z z obsługi puka się w głowę i tłumaczy, od dwóch miesięcy przychodzi tu co noc niedźwiedź i robi kipisz w knajpie, mamy monitoring, no cóż burza, nie burza, już ciemno, jedziemy w dół, jest hostel, wygodne łóżka, kąpiel i galon wina Areni, to było to)
Dzień 7; Norawank - Areni - Helss Canion
- 31 km (niby taki krótki etap, ale pod górkę, pod górę, średnia 4,7, na wstępie wizyta w winnicy, winne śniadanie, przepyszne, potem incydent z ręcznikami i poszukiwanie kanionu, jest, ale jaka droga, znowu strach przed niedźwiedziem, ale urocze miejsce, gorzej z rana się wydostać, ale poszło)
Dzień 8; Helss Canion - Vian Artaszat - 64 km (winne okolice, ale na początek znowu mocno pod górę, potem piękny zjazd wprost do siedziby generała, który nas ugościł opowieściami historycznymi i 20-letnim arraratem, potem już tylko winogrona i nocleg w parku miejskim)
Dzień 9; Vian Artaszat - Garni - 35 km (czyżby w dół, nic bardziej mylnego, ponowna wspinaczka i zjazd nad jezioro, ostrożnie, po drodze znowu klasztor i przyjazd do Garni, nocleg w hostelu i wieczorna wizyta w świątyni Mitra)
Dzień 10; Garni - Geghard - Garni - 28 km (rano wycieczka piesza do wąwozu Garni, skały zwane bazaltowymi organami to niesamowity widok, istna skalna symfonia, potem wspinaczka na Gaghard, bez bagażu i powrót do Garni)
Dzień 11; Garni - Erywań - 41 km (na początek pomnik, monument matki Armeni, potem fabryka Arrarat, niestety nie udało się zwiedzić, ale koniaki zakupiliśmy, miodzio, wieczorem opera a na deser tańczące fonntany na placu republiki)
Dzień 12; Erywań - O km (spacer po stolicy, katedra św. Grzegorza, największa w Armenii, byliśmy na mszy obrządku ormiańskiego, ale nie dało się wytrwać do końca, potem bazar i zakupy, deptak Abyovan i rosyjsko- armeńskie święto, wizyta w Błękitnym meczecie, kaskady nocą a na zakończenie armeńskie wino)
Dzień 13; Erywań - Eczmiadzyn - lotnisko - 36 km (wizyta w armeńskim Watykanie i zakończenie wyprawy, ou, trasa płaska)
Dokładna trasa wyprawy, kilometry, przewyższenia, mapki tutajdobra będziemy uważać, ksiądz dalej - ty paniał, niedwied, idziemy na obiad do pobliskiej restauracji, nadchodzi burza, jemy, czekamy aż przejdzie, obsługa powoli się zwija, zamykają knajpę, i pytają - a gdie wy budiet otdychat, no tu pod klasztorem, jeden z z obsługi puka się w głowę i tłumaczy, od dwóch miesięcy przychodzi tu co noc niedźwiedź i robi kipisz w knajpie, mamy monitoring, no cóż burza, nie burza, już ciemno, jedziemy w dół, jest hostel, wygodne łóżka, kąpiel i galon wina Areni, to było to)
Dzień 7; Norawank - Areni - Helss Canion
- 31 km (niby taki krótki etap, ale pod górkę, pod górę, średnia 4,7, na wstępie wizyta w winnicy, winne śniadanie, przepyszne, potem incydent z ręcznikami i poszukiwanie kanionu, jest, ale jaka droga, znowu strach przed niedźwiedziem, ale urocze miejsce, gorzej z rana się wydostać, ale poszło)
Dzień 8; Helss Canion - Vian Artaszat - 64 km (winne okolice, ale na początek znowu mocno pod górę, potem piękny zjazd wprost do siedziby generała, który nas ugościł opowieściami historycznymi i 20-letnim arraratem, potem już tylko winogrona i nocleg w parku miejskim)
Dzień 9; Vian Artaszat - Garni - 35 km (czyżby w dół, nic bardziej mylnego, ponowna wspinaczka i zjazd nad jezioro, ostrożnie, po drodze znowu klasztor i przyjazd do Garni, nocleg w hostelu i wieczorna wizyta w świątyni Mitra)
Dzień 10; Garni - Geghard - Garni - 28 km (rano wycieczka piesza do wąwozu Garni, skały zwane bazaltowymi organami to niesamowity widok, istna skalna symfonia, potem wspinaczka na Gaghard, bez bagażu i powrót do Garni)
Dzień 11; Garni - Erywań - 41 km (na początek pomnik, monument matki Armeni, potem fabryka Arrarat, niestety nie udało się zwiedzić, ale koniaki zakupiliśmy, miodzio, wieczorem opera a na deser tańczące fonntany na placu republiki)
Dzień 13; Erywań - Eczmiadzyn - lotnisko - 36 km (wizyta w armeńskim Watykanie i zakończenie wyprawy, ou, trasa płaska)
Udział wzięli; Grażyna, Agnieszka, Tomek, Krzysiek, Michał, Konrad, Błękitna Strzała i Adam.
Zapraszam do galerii 2 na dużą dawkę foto.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz