I mamy już prawie zaliczone całe Green Velo. Czarną dziurą tej trasy pozostał Rzeszów, tam nie dotarliśmy, świadomie. Tegoroczne Green Velo rozpoczęliśmy od Sielpi potem Kielce, Raków, Sandomierz, Rudnik nad Sanem, Łańcut, Leżajsk, Przemyśl, Wielkie Oczy, Długi Kąt, Zwierzyniec, Nielisz, Chełm, Okuninka, Włodawa, Kodeń, Terespol. Nakręciliśmy ponad 1000 km. Ale planowane dzienne kilometry nigdy się nie zgadzały, prawie zawsze dostawaliśmy 20 km gratis. Najkrótszy etap to niespełna 60, a miało być 40, a najdłuższy 105.
Pogodę zamówiłem, ale trochę przesadziłem. Ponad 30 stopni na większości wyprawy i od Sielpi ani kropli deszczu. Dzwoniono do nas, że burze, nawałnice, nic z tych rzeczy, tylko promienie słońca. Komary, gzy i inne latające nie dawały nam spokoju, ale STR jest twardy. A i oprócz pedałowania było co zobaczyć. Odwiedziliśmy dworek Sienkiewicza w Oblęgorku. W Kielcach Kadzielnię wśród skał i jaskinie, z Renatką z Kigari Kielce. Na noc gościła nas na swojej działce za Kielcami, dziękujemy serdecznie, jesteś kochana. Dalej sandomierski rynek, ratusz, "Ucho Igielne" i wąwóz Św. Jadwigi. W Rudniku największe w Polsce Muzeum Wikliniarstwa. W Leżajsku wpadliśmy na Leżajsk, na grób cadyka i do klasztoru Bernardynów. Przemyśl przepiękne miasto, gdzie bywał nawet Szwejk, my przywieźliśmy swojego.No ale droga z Łańcuta do Przemyśla dala nam w kość, podjazdy, zjazdy, łzy w oczach i moja nieszczęsna kraksa. Kolarskie szlify i rozwalony łokieć, SOR do drugiej w nocy, ale jadymy dalej. Na Roztoczu m.in Rezerwat Czartowe Pole, Józefów, Zwierzyniecki browar i miodowisko, chrząszcz w Strzebszeszynie i wizyta u rodziny Michała w Długim Kącie. Ale tu opisywać było by długo. Tak jak przyjmuje nas rodzina Michała to rzadkość, raczej to wyjątek. Pełen on exklusive w sercu Roztocza. Rodzicom Michała pokłony, dla brata mocny uścisk dłoni, a dla Oli najsłodsze całuski. Dziękujemy. W Chełmie znów zeszliśmy pod ziemię, do korytarzy kopalni kredy, gdzie spotkaliśmy się z Duchem Bieluchem. We Włodawie, którą znałem tylko z poziomu wody na Bugu, szerzej zapoznaliśmy się z religią i kulturą żydowską w Synagodze. Obiekty sakralne różnych wyznań towarzyszyły nam niemal przez całą wyprawę. Klasztory, sanktuaria chrześcijańskie, cerkwie, (ta w Chotyńcu wspaniała i opowieści tzw, kościelnego), monastyr. Klękaliśmy dużo, dużo razy. Były też zamki, ruiny Krzyżtopór, Piekoszewice i Szydłów, ale ten nie na trasie Grenn Velo. Odjechaliśmy od szlaku na obiad do Szydłowa, a tam było wiele do zwiedzania, wspomniane ruiny zamku, muzeum, kościół Wszystkich Świętych, i było by ok. gdyby nie były wójt Szydłowa, zaprosił na swoją autopromocję i potrzebny był mocny łyk śliwowicy aby wyjechać z Szydłowa. Mamy nauczkę, z trasy się nie zbacza.Rzeki, to głównie San i Bug, i dało się w nich pomoczyć, w niektórych miejscach na sznurku, ale jednak. Jeziorka, zbiorniki wodne, też ich nie brakowało, zwłaszcza w drugim tygodniu. Zalew Nielisz pod Chełmem, jezioro Białe w Okunince, jezioro Chańcza pod Rakowem, można było tam zostać dłużej, ale cóż nam tylko pedały w głowie. Na wakacje z byczeniem się nad wodą może przyjdzie pora.
A jak nocowaliśmy ? No różnie, głównie na campingach, na prywatnych posesjach również, u Renatki, u Michała, w Kodeniu, na dziko dwa razy, w schronisku w Przemyślu i w Domu Weselnym w Wielkich Oczach. Pospać było można, ale nie za dużo.
Co jedliśmy? Wszystko, pizzy miałem już dość, ale inne takie pstrągi u Michała, pstrągi w boczku w Okunince, różnej maści pierogi, kapusta u Renatki, flaków Palikota nie jadłem, ale z przyjemnością zjadłem po powrocie w domu, które zakupiłem w Biedronce (sic. lokowanie produktu). Udział wzięli; w całości; Grażka, Adam, Mietek, Zoja, Zosia, Michał B, Palikot, dalej Justyna, Sławek, Krzysiek, Agnieszka, Beata, Michał R, Iwona i krótko Leszek i Konrad oraz Janusz.
Zdjęcia w Galeri - zapraszam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz